Nauczycielstwo to jeden z niewielu zawodów, gdzie plagiat lub „kradzież pomysłów” nie tylko nie są karane, ale są powszechną, mile widzianą praktyką. Chętnie dzielimy się doświadczeniem i dobrymi poradami. I tak to, na jednej z konferencji spotkałam nauczycielkę języka francuskiego, prawdziwą bratnią duszę, która na moje narzekania, że nie ma teatru w języku francuskim w mieście Nowy Jork, powiedziała mi z uśmiechem, że ona zabiera swoich uczniów na operę Carmen, kiedy tylko ta pojawia się w repertuarze Metropolitan Opera.
Od tej chwili minęło już sporo czasu i jak na dziś, mam już trzy takie wycieczki szkolne w swoim repertuarze. Ta ostatnia wizyta, 5 stycznia, była szczególnie ciekawa.
Żółty, szkolny autobus zabrał nas, siedemnaście uczennic i panie profesorki, spod szkoły w Rye, New York. Dojechałyśmy na Manhattan bez przeszkód, wyjątkowo gładko, już o szóstej, więc z zapasem czasu przed przedstawieniem. Była więc okazja, by napić się czegoś dla kurażu - gorącej czekolady, rzecz jasna! Później moje dziewczyny zwiedzały ciche jeszcze i puste zakątki budynku opery: widowiskowe schody pokryte czerwonym dywanem, kolorowe murale Chagalla, portrety gwiazd i wspaniałe kostiumy z różnych oper wystawione w gablotach jak w muzeum. Miały też czas na pozy, miny i zdjęcia w damskich toaletach z licznymi lustrami, z pięknymi kandelabrami w tle.
Na wycieczkę do Met zabrałam, jak zwykle, starsze z uczennic - szesnasto - i siedemnastolatki. Były na spektakl dobrze przygotowane. Przeczytały libretto opery w oryginale (napisane po francusku przez Henri Meilhac and Ludovic Halévy, na podstawie opowiadania Prospera Merimée). Wiedziały więc z góry, że don José zabije Carmen w końcowej scenie. Na lekcji wysłuchałyśmy też wszystkich arii z Carmen – tych sopranowych, tytułowej bohaterki, w wykonaniu Marii Callas oraz Jessye Norman, i tej ognistej arii toreadora śpiewanej przez Dmitra Chworostowskiego. Analizowały treść każdej arii, poznawały nowe słownictwo. Podobało się! Podczas słuchania opery w klasie „un ange est passé” – jak mówią Francuzi, i z tym „przejściem anioła”, przyszło urzeczenie muzyką zapożyczoną przez Bizeta prosto z hiszpańskiej corridy i melodii andaluzyjskich gitanos. Wychodząc z klasy po lekcji nastolatki nuciły „L’amour est un oiseau rebelle”… Oczekiwały zbliżającej się wizyty, zachwycone wizją siebie samych w nowojorskiej operze. Mit elitarnej, dziewiętnastowiecznej rozrywki niespodziewanie znalazł żywy oddźwięk wśród smartphonowej młodzieży hip hop’u.
Dwie z uczennic kupiły nawet sobie, specjalnie na tę okazję, operowe lornion ze składaną rączką. A jako że są siostrami- bliźniaczkami, jeden binokl był w kolorze czerwono-złotym, a drugi, by uniknąć konfuzji, w kolorze biało-złotym. Świetnie wyposażone słuchały uważnie solistów, na czele z niezrównanym Piotrem Beczałą w roli don José, chłonąc niezrównaną atmosferę wieczoru. Chwaliły się potem, że „Wszystko widziałyśmy dokładnie, wszystkie gesty i miny, nawet jak poruszają ustami!”, skupieniem na detalu pokrywając autentyczne wzruszenie.
Czas półrocznych egzaminów w naszej szkole przypadł na tydzień po obejrzeniu Carmen. Inscenizacja opery Bizeta prezentowana obecnie na scenie w Met przygotowana została przez Carrie Cracknell. Ciekawa reakcji moich młodych wobec tej dość kontrowersyjnej wersji, dodałam do listy pytań na egzamin ustny pytanie: „Co sądzisz o uwspółcześnieniu inscenizacji opery Carmen? Czy uważasz, że można umieścić sztukę teatralną lub operę w dowolnej epoce bez związku z jej kontekstem historycznym?”
Pytanie było nieobowiązkowe, więc każda ze zdających mogła sobie wybrać, czy chce na nie odpowiadać, czy nie. Wszystkie uczennice chciały mówić na ten temat.
Rekwizyty i kostiumy Carmen Anno Domini 2024 są mocno różne od oryginału. Głównym elementem dekoracji są naturalnej wielkości, a więc olbrzymie, ciężarówki–tiry. Carmen i don José wjeżdżają na scenę czerwonym mercedesem. Pierwsza scena rozgrywa się na stacji kolejowej, z naturalistycznie rozrzuconymi śmieciami na podłodze dworcowej poczekalni. Wszystko zmierza ku podkreśleniu, że akcja odbywa się tu i teraz, w kontekście bieżących konfliktów przygranicznych.
Krytyk New York Times, w recenzji opublikowanej natychmiast po sylwestrowej premierze opery, nie pozostawił suchej nitki na tej scenografii. Skrytykował także ostatni akt, gdzie Carmen i don José przystają do grupy przemytników. W obecnej wersji w Met, przemytnicy operują na granicy amerykańsko - meksykańskiej, co krytyk uważa za mocno niepotrzebne „w roku wyborów” i kłopotów z migrantami, „bo może się to źle kojarzyć”.
Carmen nosi tu krótkie, dżinsowe spodenki, trochę poszarpane, i ma na udach tatuaże. Słynna scena z płomiennym tańcem rozgrywa się na stacji benzynowej. Kiedy Carmen oświadcza don José, już mocno zazdrosnemu, że teraz zatańczy tylko dla niego – siedzi na jednej pompie na stacji benzynowej, jak wrona na gałęzi, a don José siedzi na wprost niej, na pompie numer dwa. O tańcu sevillany w takich warunkach nie ma mowy, lecz muzyka Bizeta jest wciąż ta sama i cudownie klaskają kastaniety, kiedy Carmen wije się na benzynowej pompie.
Moje uczennice były niezmiernie zadowolone z wycieczki. W ich młodym życiu było to ich pierwsze wyjście do opery. Na dodatkowe pytanie tylko jedna dziewczynka, najlepsza uczennica w klasie – quelle coïncidence! – skrzywiła się krytycznie i powiedziała, że brak oryginalnych kostiumów i dekoracji z Sewilli to czysta lipa: „Przecież to nie ma sensu! Zaprzepaszczono piękno strojów i tańców Hiszpanii”. Pozostałe uczennice były bardziej wyrozumiale i podkreślały różne, bliskie im elementy: „Taka współczesna dekoracja pozwala nam, nastolatkom, lepiej zrozumieć starą operę”. „Najbardziej podobała mi się pusta, przewrócona ciężarówka, w której tańczyła w sposób bardzo dzisiejszy Carmen i jej towarzyszki. A poza tym, ciężarówka miała wielkie, migające reflektory”. „Świetne były turkusowe, teksańskie cowboy boots, które Carmen nosiła cały czas!”
Jasne, że socjologiczna próbka, czyli siedemnaście głosów młodych licealistek, jest absolutnie niereprezentatywna. Mimo to trzeba przyznać, że nowoczesna wizja Carmen odniosła tu pełny sukces i według ich własnych słów przekonała młodych do sztuki operowej jako propozycji rozrywki atrakcyjnej także dla ich pokolenia.
Choć może w tym i ciut zasługi pomysłowych belfrów. Wiwat belferka! W tym zawodzie człowiek się nigdy nie nudzi.
Zuzanna Marcinkowska-Golec, mieszka w Yonkers, New York, USA.
Absolwentka filologii romańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego i New York University oraz iberystyki w Lehman College. Studiowała we Francji, na uniwersytecie Toulouse - Mirail i La Sorbonne Nouvelle, Paris III. Pedagog. Pracuje z młodzieżą akademicką, licealną i gimnazjalną. Pracuje również pro bono jako tłumaczka języka francuskiego. Soboty poświęca uczeniu języka i kultury polskiej w polskiej szkole dokształcającej w swoim mieście.
Carmen Bizeta w reżyserii Carrie Cracknell, pod batutą Danielle Rustioni, z Aigul Akhmetshina w partii Carmen, Piotrem Beczała w partii Don José oraz Angel Blue jako Micaëla można jeszcze zobaczyć we wtorek 23 stycznia o 7:30 pm oraz w sobotę, 27 stycznia o 1 pm. Sobotnie przedstawienie idzie również w świat, w transmisji na żywo H. D.
Opera powraca na scenę Metropolitan Opera późną wiosną; przedstawienia w kwietniu i maju, odbędą z zmienionej obsadzie, pod batutą Diego Matheuz z Clémentine Margaine (Carmen), Michael Fabiano (Don José) oraz Ailyn Perez (Micaëla).
Comments