Zdj. Ewa Zadrzyńska
PTI zaprasza
na spotkanie z Julią Przyboś i jej książką Przepierki w piątek 12 kwietnia w Kościuszko Foundation o 5 po południu. Spotkanie prowadzi Ella Wojczak.
Tu kilka zapisów z kwestionującej w tonie, nietypowej książki wspomnień, której tytuł autorka tłumaczy następująco: Nie w głowie mi wielkie pranie, bo za mało wiem o ludziach, których tu wzmiankuję. Ale wierzę, że choć częściowo zmyją one makijaż z oficjalnych życiorysów i ukażą rysy osób, które rzadko można znaleźć w uczonych biografiach i rzewnych wspomnieniach ludzi.
Urodzona pod znakiem szczęki
Telefon od Wyków z drugiego piętra. Uwaga stacza się do was pijany Gałczyński. Matka już się prawie nie rusza. Przeszkadza jej ogromny brzuch ze mną w środku. Ojciec idzie do kuchni zaparzyć kawę. Gałczyński znajduje butelkę koniaku. Matka nawet nie próbuje z nim walczyć. Nieprzytomny Galczyński słania się na nogach. Nie ma rady. Ojciec, który nie znosi pijaków w ogóle a poetów-pijaków w szczególe, musi go odprowadzić na Krupniczą do domu literatów. Jest styczeń, śnieżny, siarczysty. Drobniutki Ojciec holuje Gałczyńskiego przez pół Krakowa: od Teresy, Lobzowską, Słowackiego i Mickiewicza. Coraz to Gałczyński przystaje i wymiotuje. Już już mieli skręcić w Krupniczą, kiedy to orzeźwiony mrozem Gałczyński spostrzega się, że zgubił po drodze sztuczną szczękę. A więc z powrotem od zaspy do zaspy, od rzygowin do rzygowin w poszukiwaniu bezcennej szczęki. Znaleźli!
Historyjkę opowiedziała mi Matka na moje 21 urodziny. A zaczęła od tego, że urodziłam się zaraz po tym mało poetyckim wydarzeniu. Myślę, że to jej niepowstrzymany śmiech przyśpieszył moje przyjście na świat. I że tłumaczy moje wesołe usposobienie.
Wstyd? Hańba!
Wiosna 1966. Wracamy we czwórkę z urodzin Michała: Ewa, jej brat Edek, Piotr i ja. Jest późno. Łapiemy na Placu Zamkowym prawie pusty nocny autobus. Chłopcy kupują bilety u kierowcy, a my z Ewą przechodzimy do tyłu. Siadamy. Rozlega się za nami męski głos “Nie wstyd wam dziewczyny mieć chłopców Żydów?” Odwracamy się. Grupka rówieśników. Urodzonych już po Zagładzie. Po wojennych i powojennych pogromach po wsiach, miasteczkach i miastach polskich. Po kilku przystankach chłopcy z końca autobusu wysiadają. Kiedy przychodzi nasza kolej, Piotr odwraca się do dziewcząt: “Nie wstyd wam dziewczyny mieć chłopców antysemitów”?
Kiedy po pół wieku myślę o tym starciu to wiem, że nie o wstyd tu chodziło. Ale o coś dużo okropniejszego. Dużo potworniejszego. Wtedy w 1966 roku nie znałam eseju Ojca “Hańba antysemityzmu” z 1947 roku. Ukazał się w Martwej fali, bo tak optymistycznie Stanisław Ryszard Dobrowolski zatytułował zbiór artykułów o antysemityzmie w Polsce. O eseju tym powiedział mi dopiero Adam Michnik. W 2010 roku zamieścił go w antologii Przeciw antysemityzmowi 1936-2009.
“Przed wojną – na człowieka, który dowodził, że Żyd jest szkodnikiem dlatego, że jest Zydem – patrzyłem z politowaniem, jak patrzy się na człowieka niespełna rozumu, z odrazą, jak na barbarzyńcę. Dzisiaj, po straszliwym doświadczeniu, które zdradziło, do czego wiedzie ta przeciwludzka bezmyśl i ta nieświadoma siebie żądza mordu – antysemitę uważam za potencjonalnego mordercę. Patrzę w twarze znajomych i obcych, krążę wśród ludzi w Polce, słucham rozmów – i ileż razy ogarnia mnie przerażenie, że żyję wsród obłąkanych i wśród możliwych morderców”.
Nic dodać nic ująć . Od “Hańby antysemityzmu” Ojca minęło ponad siedemdziesiąt lat: jest wolność, demokracja, wzrastający dobrobyt, Europa. I nic. Ta niby martwa fala antysemityzmu wcale nie umarła. Gorzej, nabiera sił, burzy się i wylewa w polskim radiu, prasie, telewizji, mediach. Budzi odrazę i przerażenie.
Zemsta
Co potrafię ugotować? Pytanie padło w bardzo wykwintnym South Kensington. Rozejrzałam się po salonie w kwiecistym stylu chinz i odparłam, że suflet z sera. Trafiłam w dziesiątkę. Amerykanka Effie wiedziała z pobytów w Paryżu, że to wyżyny sztuki kulinarnej. Zostałam przyjęta do pracy.
Mieszkanie było przepastne. Od frontu, reprezentacyjne pokoje w amfiladzie i agencja fotograficzna Effie; od podwórza kuchnia, jadalnia, pralnia, sypialnie, łazienki. Na ten ogromny metraż egocentryczna rozwódka Effie i dwie niedopieszczone córeczki 9 i 12 lat. No i cały zwierzyniec. W klatkach na kuchennym balkonie chomiki i króliki, ofiary dziecięcego widzimisię. Młoda kotka i stary jamnik do częstego wyprowadzania w zamykanym na klucz ogrodzie przy Queen’s Gate Gardens.
Było elegancko. W mieszkaniu bywały wychudzone modelki i wzięci fotografowie mody. Co sezon matka i dziewczynki odnawiały garderobę u Harrodsa. Było bardzo snobistycznie. Kiedy wysiadły mi plecy Effie wysłała mnie do rodzinnego osteopaty, tego co czuwał też nad kręgosłupem królowej. I bardzo, bardzo głodno. Effie jadała poza domem i się wiecznie odchudzała. Również mnie i dziewczynki: kurczak musiał nam wystarczyć na trzy obiady. W weekendy dokarmiały mnie kochane Maga i Anusia Potworowskie. I serdeczni Niemojowscy, którzy zabierali mnie na koncerty do Albert Hall.
Pracowałam od świtu do nocy. Po wyprawieniu dziewczynek do szkoły, słałam łóżka, szłam na zakupy, sprzątałam, prałam, prasowałam, gotowałam, zmywałam. Odrabiałam z dziewczynkami lekcje z łaciny i włoskiego. Z przerwą w pobliskiej szkole: między drugą a czwartą drzemałam na lekcjach angielskiego. I tak przez ponad rok. Ciężka fizyczna praca miała swoje zalety: przytępiała ból po śmierci ojca i odejściu chłopca. Miała też swoje wady. Kiedy wreszcie położyłam dzieci spać ze zmęczenia nie potrafilam skupić się na książce.
.
Tuż przed wyjazdem na studia do Yale wymyśliłam osobliwą zemstę. A że w tym kieracie dodatkowy wysiłek nie robił wielkiej różnicy coraz to podsuwałam Effie nowe dla mnie zadania. Czy chce bym odmroziła lodówkę? Uporządkowała spiżarkę? Wypucowała rodzinne srebra? Odkurzyła kryształowe żyrandole? Wycyklinowała parkiet w salonie? Wyczyściła i zdezynfekowała królicze klatki? Ważne było stopniowanie: od w miarę normalnych zajęć do ciężkich harówek, na które na pewno nie zgodzą się przyszłe posługaczki. Kiedy zachwycona Effie przystała na to bym wyszorowała mydłem i ryżową szczotką wszystkie cztery frontowe balkony, wiedziałam, że dopięłam swego. Już nigdy przenigdy nie trafi się coraz to bardziej i bardziej wymagającej Effie taka perła domowa jak ja. Świadomość utraconej na zawsze perfekcji to zemsta doskonała. Polecam.
Julia Przyboś - Absolwentka Wydziału Romanistyki UW, Ph.D. Yale University. Wykładała literaturę francuską i porównawczą w City University of New York. Specjalistka literatury francuskiej XIX wieku, w tym romantyzmu, dekadentyzmu, naturalizmu i popularnego teatru. Jest autorką wielu artykułów w języku francuskim i angielskim oraz trzech książek naukowych: L’entreprise mélodramatique, Zoom sur les décadents i Les Aventures du corps masculin, które ukazały się w paryskim wydawnictwie Librairie Jose Corti. Przepierki to jej polski debiut.
Comments