Najpierw słyszymy przeraźliwy dźwięk telefonu, który dzwoni kilka razy. Po paru chwilach pojawia się nieco starsza już osoba i w końcu podnosi słuchawkę. „Tak, to ona. To ja, a nie ona”.
Ona, to ma być Hanka Ordonówna, a telefon skierowany jest to pani Zofii Bajkowskiej, o której sobie przypomniała polska telewizja. Pani Zofia, zwana Bajkosią, znała Ordonównę, kiedy ta była jeszcze młodziutką dziewczyną, teraz stara się przekonać gościa, że właściwie niewiele pamięta. Rozmowa z dziennikarzem się nie klei, Bajkosia w niezbyt przyjemny sposób odmawia udzielenia informacji i nieco bezceremonialnie odkłada słuchawkę. Powtórny telefon w chwilę później znajduje Bajkosię już w nieco lepszym nastroju a pamięć, która ją rzekomo opuściła, stopniowo, powiedziałbym nawet – gwałtownie, powraca i starsza pani robi się rozmowna. Następnego dnia ma się pojawić ekipa telewizyjna, aby zrobić z nią rozmowę o wielkiej gwieździe polskiej sceny, kabaretu i piosenki.
I tak rozpoczyna się ten niezmiernie interesujący spektakl pt. „Powrót Ordonki”, zrealizowany przez Polski Instytut Teatralny w Nowym Jorku i zaprezentowany w Fundacji Kościuszkowskiej 26 marca b.r. Autorem dramatu, na podstawie którego zrobiono przedstawienie jest prof. Kazimierz Braun: opowieść o Ordonce jest jedną z cyklu poświęconego znanym polskim emigrantkom. Premiery wszystkich sztuk z tego cyklu odbyły się w Toronto, prezentowane tam przez Marię Nowotarską w Salonie Muzyki, Poezji Teatru. Reżyserem i autorem nowojorskiej adaptacji tekstu jest Krzysztof Vened Szwaja, powracający już po raz drugi do PTI. Scenografia autorstwa Olgi Szulc jest minimalna: trzy panele oddzielają kulisy od publiczności i środkowy służy jako ekran, na którym widzimy oryginalny fragment filmu Ordonówny, albo historyczne fotografie ilustrujące narrację dramatu. Z boku, po lewej stronie sali stoi fortepian. Olga Szulc jest także autorką kostiumów z epoki międzywojennej.
W „Powrocie Ordonki” mamy tylko trzech wykonawców: narratorkę przedstawienia Zofię Bajkowską /Bajkosię, którą gra Izabela Laskowska; Hankę Ordonównę, którą interpretuje słowem i śpiewem Krystyna Tyszkiewicz i Pablo Zingera, który zapewnia oprawę muzyczną i wybornie towarzyszy pani Tyszkiewicz przy fortepianie. Zinger, jak może pamiętamy, przez wiele lat był stałym muzykiem Polskiego Instytutu Teatralnego, wówczas prowadzonego przez niezapomnianą Ninę Polan.
W króciutkim komentarzu prof. Kazimierz Braun napisał: „Autorzy spektaklu informują, że dramat ten oparty jest na faktach z życia Hanki Ordonówny, wykorzystuje piosenki, które wykonywała, ale jest to zarazem tekst literacki, a więc przysługują mu prawa licentia poetica”. W scenariuszu Brauna z osobą bohaterki poznajemy się starym, wypróbowanym sposobem: przedstawia ją za pośrednictwem jej własnych wspomnień i notatek, jak również osobistych dygresji jej przyjaciółki, Zofii Bajkowskiej/Bajkosi i ona to prowadzi nas przez życie, rozwój, karierę, sławę, triumfy, a potem liczne tragedie życiowe, które Hannę Ordonównę spotkały. W dramacie Brauna nie mamy zbyt wiele dialogów Ordonki z Bajkosią: rola bohaterki ogranicza się głównie do piosenek. Można by się zastanawiać, czy trochę infantylny styl, który słyszymy na początku, kiedy podlotek ze szkoły baletowej, Marianna Pietruszyńska, zjawia się w życiu Bajkosi, powinien mieć miejsce we fragmentach rozmów, kiedy Hanka Ordonówna jest już dojrzałą kobietą, ale jest to minimalne w końcu zastrzeżenie.
Każdy segment, każdy etap i moment rozwoju jej kariery ilustrowany jest piosenką z danego okresu i mamy ich w sumie trzynaście. Nie dziwi, że najsłynniejszy z jej szlagierów „Miłość ci wszystko wybaczy” wykonywany jest kilkukrotnie, bo jest to chyba najlepiej skomponowana piosenka z przebojów Ordonówny. Pierwszy raz tę kompozycję słyszymy z ekranu, kiedy sama Hanka Ordonówna śpiewa w filmie „Szpieg w masce” (1933). Potem Krystyna Tyszkiewicz wykona inne jej szlagiery, a wśród autorów tych piosenek znajdujemy największe nazwiska okresu międzywojennego: Tuwima, Warsa, Schlechtera, Świnarskiego, a także hrabiego Michała Tyszkiewicza, późniejszego męża artystki. Jej kariera była w końcu wynikiem wieloletniej współpracy z najsłynniejszymi kabaretami Warszawy oraz innych miast Polski międzywojennej.
Sama historia piosenkarki, jej meteoryczny wzlot i potem tragedie okresu wojennego pokazują nam najpierw młodziutką tancerkę-subretkę z przedmieścia Warszawy. Bajkowska nie bez dumy opowiada, że to ona zrobiła z niej warszawiankę (!), która awansuje dzięki pracy w kabaretach i scenach teatralnych Warszawy, Lublina, Lwowa, Wilna i Krakowa, a potem wielu stolic europejskich i licznych miasta amerykańskich. Śpiewała ponoć nie tylko po polsku, ale i w języku francuskim, angielskim, niemieckim, a nawet rosyjskim. Dowiadujemy się o jej współpracy z legendarnym konferansjerem Fryderykiem Jarossym, który „zrobił z niej” śpiewaczkę, z Juliuszem Osterwą, który „zrobił z niej” aktorkę, wreszcie z hr. Michałem Tyszkiewiczem, który „zrobił z niej damę”. Bajkosia dyskretnie zdradza nam również, że wielka gwiazda nie była nigdy zbyt daleka od pozamałżeńskich romansów, a hrabiemu Tyszkiewiczowi jedynie „duma i godność” nie pozwoliły na pospolite uczucie zazdrości.
Nadchodzi wojna: Ordonka, aresztowana przez Gestapo, przebywa pół roku w niemieckim areszcie. Kiedy się z niego wydostaje, wyjeżdża na wschód w poszukiwaniu męża, z którym straciła kontakt. Dalsze jego poszukiwania mają miejsce w Moskwie i tam trafia pod sowiecki sąd: proces przy zamkniętych drzwiach przynosi jej ośmioletni wyrok. Dzięki pamiętnikowi Bajkosi poznajemy inną już Ordonównę - na zesłaniu w głębi rosyjskiego imperium, gdzie następuje transformacja aktorki: gwiazda największych estrad angażuje się w pracę społeczną, która ją całkowicie pochłania. Jej występy mają teraz głównie charytatywny charakter i powoli pojawia się nam jako osoba niezwykle dzielna. Zaangażowana jest w czasami wręcz heroiczną pomoc sierotom, ewakuację i ocalenie ich życia, gdy jej własne zdrowie jest już w bardzo złym stanie.
Krystyna Tyszkiewicz w tej roli miała do dyspozycji doskonałe środki aktorskie i piosenkarskie: w mistrzowski sposób ukazała nam w tym przedstawieniu rozwój Marysi Pietruszyńskiej, najpierw jako dziecinnej jeszcze subretki „bez wykształconego głosu” (jak to trafnie określa Bajkowska), a potem z każdą kolejną piosenką następuje minimalna, ale wyraźna transformacja i zmiana głosu, który z czasem ciemnieje, nabiera innej, głębszej barwy, podobnie jak w przypadku autentycznego rozwoju prawdziwej Ordonki. Ilustrując te przemiany, Tyszkiewicz z piosenki na piosenkę prezentuje się w nieco innym, coraz to pyszniejszym, efektownym, szykownym stroju. Uniknęła w swoich interpretacjach pułapki podrabiania słynnej piosenkarki, której głos był może wyjątkowy na sali, tak jak jej aktorstwo, ale moim zdaniem nie najlepiej przekazywany w starych nagraniach, gdzie dziś takie śpiewanie powiewa archaiczną manierą. Byłem pod sporym wrażeniem nie tylko jej sztuki aktorskiej, ale także wokalnego rzemiosła: momentami miało się wrażenie, że artystka przeradza się w odtwarzaną postać, a nie że pani Krystyna zaledwie gra rolę.
Byłem także rad widząc przy fortepianie Pablo Zingera, którego sztukę partnerowania wokalistom obserwuję już od lat: wydawało się, że język polski stał mu się jeszcze bliższy i pani Tyszkiewicz miała w nim idealnego wręcz partnera, który reagował na każde słowo, każdą zmianę tempa, każdy jej oddech. Warto pamiętać, że partii fortepianowych musiał się uczyć z historycznych nagrań, jako że nuty do tych piosenek - wręcz trudno uwierzyć! - okazały się niedostępne. Zinger wczuł się w atmosferę tej muzyki, ale należy przy tym pamiętać, iż liczne piosenki Ordonówny oparte są na tangach, a te są bliskie pianiście związanemu z kulturą południowoamerykańską.
Izabela Laskowska ze swadą interpretuje postać Zofii Bajkowskiej: na początku jest rozkosznie kłótliwa, trochę komicznie despotyczna, kiedy „ustawia” wyimaginowanego kamerzystę i dziennikarza telewizyjnego, potem bycie przed kamerą już najwyraźniej sprawia jej satysfakcję, bo nagle po latach zapomnienia jest powtórnie w centrum uwagi. To jej daje szansę przekazania swoich licznych, trafnych obserwacji dotyczących młodziutkiej osóbki, która jako 16 latka pojawia się w jej życiu i z którą, od tego momentu łączą ją wręcz matczyne relacje - a potem przyjaźń do ostatniego momentu życia umierającej na gruźlicę aktorki. O niej Bajkosia mówi: ta, która dotąd „śpiewała o miłości” pod koniec życia swoją „miłość objawia śpiewem”.
W roli Bajkosi Izabela Laskowska potrafi oscylować pomiędzy emocjami: początkowa zadziorność przeradza się w szczere zaangażowanie i prawdziwe wzruszenie, kiedy opisuje ostatni okres życia Ordonówny, jej gruźlicę i w końcu odejście tej innej już, teraz wspaniałej osoby, którą opiekowała się w Bejrucie. Laskowska jako świetna aktorka potrafi zatrzymać się na jednym słowie, podkreślić jakąś ważniejszą myśl, okazać ironię sytuacji lub zaakcentować coś istotnego, a inną myśl przekazać „en passant”. Krótko mówiąc, tekst swego scenicznego pamiętnika interpretuje raczej niż czyta. Były być może momenty, kiedy p. Laskowska zapominała, że wypełniona do ostatniego miejsca sala pochłaniała jej głos, który w szczególnie bolesnych chwilach niemal zanikał.
Reżyserowi przedstawienia należą się wyrazy uznania za wartkość dialogu i zręczne skróty tekstu Kazimierza Brauna. Przyznał się do nich we własnym komentarzu, ale, jak twierdził, były niezbędne. Obecność licznych piosenek, czasami niemal jednej po drugiej wpływa na żwawość i potoczystość narracji. Może nie do końca byłem przekonany jednym z jego rozwiązań, kiedy Ordonka, już po raz ostatni - my jedynie możemy się domyśleć, że jest to wykonanie pośmiertne - śpiewa swój słynny szlagier. Było to reżyserskie podejście, ale obawiam się, że może nie najlepsze. W końcu to nie jest opera, kiedy po zażyciu śmiertelnej dawki trucizny lub zadźganiu nożem, bohaterka śpiewa jeszcze przez następne 20 minut!
Mimo tego zastrzeżenia nie mam wystarczająco gorących słów, aby polecić czytelnikom to niezwykle efektowne przedstawienie, zrealizowane skromnymi środkami, ale może dzięki temu bardziej osobiste. 16 kwietnia o godz.16 będziemy mieli kolejną szansę obejrzenia „Powrotu Ordonki” i ponownego posłuchania często niezapomnianych przebojów: mam szczerą nadzieję, że tak, jak pierwszym razem, sala będzie wypełniona do ostatniego miejsca entuzjastyczną publicznością.
Czy wychodząc z przedstawienia miałem jakieś inne refleksje? Jak wspomniałem, autor dramatu, prof. Kazimierz Braun poświęcił swoje teksty Hance Ordonównej, Karolinie Lanckorońskiej, Poli Negri, Tamarze Łempickiej, Marii Skłodowskiej, Helenie Modrzejewskiej. Wyobrażałem sobie, że może spod jego pióra wyszedłby wspaniały scenariusz i opis życia innej jeszcze tragicznej postaci - i w pewnym sensie ówczesnej rywalki Ordonówny- czyli Wiery Gran. Ordonównę przeżyła o niemal cztery dekady, ale jej powojenne życie było może jeszcze większym piekłem niż sama wojna, warszawskie getto, życie w ukryciu i kariera po 1945 r., pełna kontrowersji, oskarżeń, oszczerstw, jakie chyba nie kierowano pod adresem żadnej innej osoby. Wojna nie jedno ma imię i tam jest trudniej o „wybaczenie” niż w miłości.
Roman Markowicz is a Polish born pianist who has been a New York resident for nearly half a century. Graduate of Manhattan School of Music and The Juilliard, he performed throughout the Eastern United States and in Europe. Active for three decades as a music reviewer for Nowy Dziennik and Kurier Plus (New York), and Ruch Muzyczny (Warsaw). He is currently a contributor of the French classical music website: Concertonet.com.
Comments