top of page
Writer's pictureZuzanna Marcinkowska-Golec

Mądra krew

Updated: Jul 10


Flannery O'Connor w "Andaluzji"



Kiedy ostatni raz dostaliśmy list? Taki przyniesiony przez listonosza? Bo ja już tak dawno temu, że nie pamiętam. Taki list, w którym ktoś bliski pyta nas co słychać, a potem opowiada o swoich sprawach. W naszym domu na strychu, w pudle w kącie cicho drzemią stare listy od Mamy i Taty, od rodzeństwa i teściów czekając, aż ktoś je odkryje. Są tam listy miłosne i listy spraw codziennych, listy z wieścią pełną smutku i ten jeden specjalny, w którym mój miły oświadcza się o moją rękę. Może kiedyś przeczytają je już dorosłe wnuki i odkryją dramaty pierwszych lat naszego imigracyjnego życia. Zagłębią się w te dni, tak skrupulatnie kiedyś przez nas opisywane, żeby dalecy adresaci mogli choć trochę uczestniczyć w naszym życiu.


Mówię o listach zwykłych ludzi, a co dopiero listy sławnych tego świata! Często składają się na grube tomy korespondencji, do których sięgają badacze ich biografii i zwykli ciekawscy, poszukiwacze szczegółów z życia znanych ludzi.


  Właśnie skończyłam czytanie 600 stron listów Flannery O’Connor, mojej ulubionej pisarki amerykańskiego Południa. Wymiana listów to jej sposób na podtrzymywanie ożywionej konwersacji z przyjaciółmi, których nie mogła na co dzień odwiedzać. Znad biurka w swoim pokoju, w domu matki, na farmie w Georgii o wdzięcznej nazwie „Andaluzja”, Flannery powierza kartkom papieru, skrzydlatym posłańcom, swoje myśli i rady. Opowiada śmieszne anegdoty z własnego podwórka. Dziękuje przyjaciołom za prezenty. Komentuje przeczytane książki. Zwierza się ze swych obaw o powodzenie świeżo opublikowanego opowiadania wśród czytelników.


Jej najbliżsi korespondenci, tak jak ona, zajmują się pisaniem, profesjonalnie lub amatorsko.  Ci ostatni otrzymują z jej strony wsparcie i zachętę do pracy. Pisarka dzieli się swoim doświadczeniem, podpowiada im jak żyć, żeby pisać. Jej formuła to codzienna, żelazna rutyna. Ona sama zasiada do pisania każdego poranka na trzy godziny.  Nie używa maszyny do pisania. Nie może, nawet gdyby chciała, bo „Kiedy zasiadam do pisania na maszynie, włącza mi się w mózgu auto cenzor i paraliżuje”. Za to pisanie ręką uwalnia tok jej myśli, które płyną sobie równym rytmem na papier. Na maszynie pisze tylko listy.


O’Connor doradza też, żeby pisać zawsze w tym samym miejscu, o tej samej godzinie, wśród tej samej scenerii. Sama czynność pisania jest dla niej wręcz odurzająca. Pisanie wyłącza ją nie tylko z rzeczywistości, ale także uwalnia od siebie samej obdarowując chwilą jasności myśli i lekkości bytu. Wyznaje, że nigdy nie czuje się bardziej sobą, niż kiedy pisze. Uważa pisanie za dar, który należy rozwijać. Zaniedbywanie pisania, kiedy gubimy się wśród towarzyskich przyjemnościach lub kiedy po prostu ogrania nas lenistwo, to grzech! Mamy obowiązek pielęgnowania tego daru! Jak w biblijnej przypowieści o talentach, nie mamy prawa zakopywać otrzymanego daru do ziemi, nietkniętego, nieprzetworzonego przez te codzienne zmaganie się ze słowami.


Równocześnie O’Connor przyznaje, że nie jest w stanie napisać historii, której jeszcze nie „widzi”, nie ma przynajmniej naszkicowanej w wyobraźni. Jej opowiadania rodzą się w całości zanim nadejdzie święta pora trzech godzin pracy przy biurku. Im bardziej treść, którą zapełnia kartkę, jest już przygotowana w jej głowie, tym większą przyjemność znajduje w przelewaniu jej na papier i tym lepiej wychodzi zakończone już opowiadanie czy fragment większej całości.


Dobrze wiem, że nie wszyscy tak piszą. Lecz nie czas ani miejsce tu, żeby się spierać, jaki sposób jest najlepszy, więc idziemy dalej, tropem wyznań O’Connor o jej rzemiośle. Zżyma się na oczekiwania od niej wstępów do swoich powieści i opowiadań. Wydawcy często nalegają, żeby popełniła jakieś wyjaśnienia dla ułatwienia czytelnikom znalezienia klucza do interpretacji jej utworów. I tutaj pisarka się buntuje: „Co mogę jeszcze dodać do powieści, którą zakończyłam pisać dziesięć lat temu? Nic.” Taka jest jej odpowiedź, ale to nie zadowala niektórych czytelników, którzy sami silą się na znajdowanie zawiłych symbolicznych znaczeń jej prozy i przysyłają jej swoje długie elaboraty.


O’Connor naturalnie woli, choć o tym wprost nie mówi, żeby każdy z jej utworów żył sobie własnym życiem bez interpretacji podawanych na talerzyku. Żeby wieloznaczność i bogactwo jej bohaterów nie były wciskane w wąskie ramki alegorii.  “I hate give opinions, so people think I don’t have opinions”. Nic bardziej mylnego!  Listy Flannery są doskonałym forum, który służy jej do wyrażania swoich opinii. Stroni jednak od skrajnych ocen i osądów, pisząc głównie o tym, co dotyczy jej samej.


Mieszkając w Georgii, w krainie protestanckiej, pod adresem niektórych ze swoich krytyków używa terminu “kalwini”.  Podkreśla, że to właśnie “kalwini” odczytują źle konstrukcję jej literackich postaci, często przerysowanych aż do groteski. Mają oni bowiem tendencję, by brać „małą korupcję za korupcję totalną”. Tymczasem ona, jako autorka, musi przedstawić dziwaczne wybory swych bohaterów w sposób na tyle wiarygodny, żeby przedstawienie łaski także było wiarygodne. O’Connor podkreśla, że przecież pierwszy, który rozpoznał bożą naturę Chrystusa to szatan, w scenie kuszenia na górze, i dodaje, że katolicy nigdy nie ukrywali ani nie korygowali wagi tego epizodu.


  Flannery O’Connor często wspomina o swoich lekturach. Zaczytywała się pismami Simon Weil, mistrza Erharda (podobnie jak Jon Fosse, tegoroczny noblista w dziedzinie literatury), Theillarda de Chardain, czyli autorami największego kalibru, często kontrowersyjnymi, a może po prostu ludźmi „larger than life”.


Pisarka rzadko mówi bezpośrednio o głębszym znaczeniu i celach swej twórczości. Lecz w jej listach zdarzają się zdania, kiedy odkrywa źródła swoich inspiracji. Są nimi wiara i łaska. To na nich buduje dramatyczne losy swoich bohaterów. Kiedy jedna z jej przyjaciółek wyznaje, że po kilku latach duchowych zmagań opuściła kościół, dyskretna O’Connor w odpowiedzi na jej list nie pisze nic, co mogłoby nadwyrężyć ich przyjaźń. Za to w liście do innej korespondentki rozpisuje się o sprawach wiary. Wiara przychodzi i odchodzi, jak fale przypływu. To normalne, że chwilami ją tracimy. Byłoby zarozumialstwem myśleć, że posiadamy ją na stałe i niewzruszenie, skoro nawet wielcy święci miewali okresy zwątpień i pokus. Wiara jest łaską, ale nasza silna wola także odgrywa tu rolę zasadniczą.


Jeszcze bardziej tajemnicza niż wiara jest łaska. Bohaterowie O’Connor dostępują łaski rozróżnienia dobra od zła zwykle dopiero wtedy, gdy nie ma już dla nich ratunku. Spływa na nich jasność w chwili, gdy giną śmiercią gwałtowną. Większość jej bohaterów, oczywiście z wyjątkami, ginie zatopionych, zastrzelonych czy zadźganych nożem  – spełniając wymagania formy właściwej dla posępnej „gotyckiej noweli”.  O’Connor jest mistrzynią tego literackiego gatunku, budując swoje historie według schematu: bohater, zaślepiony pychą, czyli prowadzeny przez swój marniutki intelekt, wierzy, że rozumie świat lepiej niż inni. Brnie tak daleko w swojej głupocie, aż ściąga na siebie nieszczęście. „Subtlety is the curse of man; it is not found in deity”. Bo rzeczywistość ma swoje prawa i nie można ich bezkarnie ignorować. Płaci się za to życiem.


Znając jej twórczość i trud jej życia, listy mogą zaskoczyć. Dużo w nich humoru i auto-ironii. O’Connor opowiada na przykład, że namalowała swój autoportret z pawiem i dodaje, że ich fizjonomie niczym się nie różnią, bo jej twarz, po dużej dawce sterydów, jest równie zielona jak łebek pawia. O’Connor ceni sobie uśmiech i widzi radość wokoło.  Ze średniowiecznej sztuki w muzeum Cloisters w Nowym Jorku zapamiętuje szczególnie żywo posąg gotyckiej Madonny z Dzieciątkiem, gdzie święta matka i dziecko nie tyle uśmiechają się, co wprost śmieją od ucha do ucha! Jeśli więc kiedykolwiek jeszcze uda jej się powrócić do Cloisters, pisze w liście, to po to, by odwiedzić tę właśnie rzeźbę i jeszcze raz zobaczyć roześmiane fizjonomie.


Flannery O’Connor przypomina o podstawowej definicji dobrych wiadomości: dobre wyniki badań lekarskich. „Nie ma nic lepszego!” ­ – podkreśla pisarka, i wie, o czym mówi. W spadku po ojcu otrzymała bowiem talent pisarski oraz nieuleczalną chorobę. Zmarła na lupus w wieku 39 lat. Temat choroby w listach powraca rzadko, choć to właśnie ból i cień śmierci wyznaczają rytm jej życia i organizują jej noce i dni.


Nigdy nie skarży się na swój los. Żyje odważnie. Oprócz pisania i pielęgnowania przyjaźni pasjonuje się ptakami. Farma „Andaluzja” jest rozległa i może tu hodować pawie, łabędzie, kaczki… Pawie są delikatne i strachliwe, choć znalazł się jeden taki odmieniec, który upodobał sobie stanie na drodze wjazdowej do farmy i blokował rozłożonym ogonem dojazd do domu. Kierowcy musieli więc wysiadać, łapać pawia i odstawiać na bok, z dala od drogi. Łabędzie za to mają to do siebie, że trudno rozpoznać, ile mają lat. Zdarzy się, że kupisz sobie młodą parę, a tu łabędzica szybko umiera – najprawdopodobniej ze starości, i musisz się pożegnać z myślą o łabędziątkach… Ech, trudno mi rozstawać się z Flannery. Dzięki listom, stała się już moją serdeczną znajomą, właśnie piszę do niej.

 

Choć pisanie to zajęcie z natury samotnicze, wymiana listów jest jak rozmowa z przyjaciółmi. Pozostaje po niej ślad na papierze, w kopercie ze znaczkiem. Kołacze mi się po głowie pytanie: A co pozostanie po naszych tekstach z iPhone’a? Zakładam więc klub piszących listy! Pisz do mnie na Berdyczów!



Andalusia Farm - Route 441, Milledgeville, Georgia

Andalusia Farm - National Historic Landmark. Phot. Courtesy of Georgia College


Pokój Flannery O’Connor - jej biurko i maszyna do pisania

Łóżko O'Connor


Klatki po ptakach Flannery O’Connor w Andalusia Farm

Listy Flannery O'Connor (Farrar Strauss Giroux, New York,1979)



 


Zuzanna Marcinkowska-Golec, mieszka w Yonkers, New York, USA.

Absolwentka filologii romańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego i New York University oraz iberystyki w Lehman College. Studiowała we Francji, na uniwersytecie Toulouse - Mirail i La Sorbonne Nouvelle, Paris III. Pedagog. Pracuje z młodzieżą akademicką, licealną i gimnazjalną. Pracuje również pro bono jako tłumaczka języka francuskiego. Soboty poświęca uczeniu języka i kultury polskiej w polskiej szkole dokształcającej w swoim mieście.



 


P.S. Another fan of Flannery O'Connor - Nick Cave:




212 views3 comments

Recent Posts

See All

3 Comments


Pani Zuzanno, dziękuję za ciekawy tekst i zdjęcia domu O’ Connor. Zawsze miło zobaczyć gdzie ktoś śpi, przy jakim biurku pisze listy i co widzi za oknem🙂. W 2019 wyszły jej Opowiadania Zebrane w dobrym tłumaczeniu Marii Skibniewskiej i Michała Kłobukowskiego.

Rewanżuję się informacją o listach Virgini Woolf do przyjaciół:

„ Pokrewne dusze” w doskonałym przekładzie Mai Lavergne.

Pozdrawiam Agnieszka Leźnicka

Like

edzurak
edzurak
Dec 18, 2023

Och szkoda tych listów! Naszych i do nas. Aryciekawe!

Like
gfdrabik
Dec 18, 2023
Replying to

Ja traktuję ten nasz blog też jak list - otwarty do świata.

Z zaproszeniem do odpowiedzi - jako "comment lub podzielenie się czymś ważnym czy sympatycznym sercu.

Like
bottom of page