top of page
Writer's pictureGrażyna Drabik

Klęska dosłowności

Updated: Jul 5


Nadine Sierra (Lucia) i Artur Ruciński (Enrico). Zdj. Marty Sohl, Met Opera



Dawno, dawno temu, w dalekiej Szkocji, młoda dziewczyna zapałała wielkim uczuciem do młodego chłopaka, szczęśliwie, bo z wzajemnością, nieszczęśliwie, bo wbrew życzeniom ich rodzin. Szkocka wersja Romeo i Juliet wije romantyczną opowieść wokół historycznych wydarzeń: 24 sierpnia 1669 roku Janet Dalrymple, córka hrabiego, zaślubiła Davida Dunbara z zamożnego rodu Baldoon, wybrańca jej matki i ojca. Ślub odbył się wbrew małżeńskiej przysiędze jaką solennie złożyli sobie kochankowie: Janet z rodu Stairów i Archibald z rodu Rotherfordów.


Szkocka wersja (zapisana w dokumentach historycznych, później rozbudowana w powieści Waltera Scotta) jest jeszcze bardziej okrutna niż włoska tragedia o młodych szczęśliwie zakochanych, lecz brutalnie rozdzielonych polityką i rodzinnymi niesnaskami. Kiedy goście weselni celebrowali klanowe sojusze szkockich rodów Stairów i Baldoonów, w kamerze poślubnej odgrywała się samotna anty-celebracja. Szaleńcze krzyki zaalarmowały gości. Otwarte drzwi ukazały szokujący obraz: krew spływająca ze sztyletowych ran w ciele Davida. Półprzytomna, pokryta krwią Janet tuląca się w rogu…


Nieszczęśliwa miłość zwróciła uwagę Gaetano Dionizettiego w latach 1830-tych, kiedy był u szczytu sławy, uznany jako bezkonkurencyjny następca Rossiniego, jako najwybitniejszy kompozytor operowy we Włoszech, a tym samym w całej Europie. Salvadore Cammarano przygotował libretto Lucia di Lammomoor na podstawie powieści Waltera Scotta, z akcją zbudowaną wokół wrażliwej dziewczyny zagubionej w trudnej sytuacji, pod presją ambitnego a bezwzględnego Lorda Henry Ashtona. Henry w „dobrym” małżeństwie swej jedynej siostry z Lordem Arthurem widzi ratunek przed rodzinnym bankructwem. Lucia całym sercem wie, że kocha innego, Edgarda Ravenswooda, lecz w nikim nie znajduje oparcia, ani w licznych gościach i pielgrzymach tłumiących się po rezydencji Ashtonów. Ani w Raimondo, zamkowym kapelanie. Ani w swej przyjaciółce, Alice, równie jak ona bezradnej. Czuje się coraz bardziej osamotniona, szczególnie kiedy ukochany Edgar musi wyjechać i nie dostaje od niego żadnych wiadomości.


Muzyk z Bergamo był nadzwyczaj płodnym artystą. W ciągu ćwierćwiecza intensywnej aktywności, od debiutu w 1818 r., Dionizetti skomponował 70 oper, niektóre pisane w nieprawdopodobnym tempie. (Podobno L’elisir d’amore powstała w osiem dni.) Posiadał też wielki dar melodyjności – na beztrosko lekką nutę i w tragicznym brzmieniu. Łucja z Lammermooru miała tryumfalny debiut w Neapolu w 1835 r., i nadal pozostaje w stałym repertuarze najlepszych światowych sal operowych. Słynna jest szczególnie ze sceny szaleństwa, kiedy w swej końcowej arii Lucia wyśpiewuje, niejako jednym tchem, wszystkie splątane uczucia złamanego życia.


Śpiewa o bezgranicznej tęsknocie. O bólu wobec zdrady i utraty wszystkiego, co najważniejsze. O niemożliwości zrozumienia tej zdrady i utraty. O cudownej wizji spotkania z ukochanym, witając go czule po tak okrutnej, wręcz niewyobrażalnej rozłące. Śpiewa negując, że jakiś Lord Arthur kiedykolwiek istniał, że brat Henry się czegoś od niej domagał. Zwraca się do Edgarda, do nas, do siebie. Próbuje znaleźć sens w tym co się stało, kim była, kim już nigdy nie może być. Szalona aria Il doce suono jest jednym z najbardziej poruszających świadectw bezmiaru rozpaczy. Poddaniu się rozpaczy i próbie wymknięcia z otchłani. W przepięknym paradoksie twórczego aktu, Dionizetti nadaje kształt – tryumfalnie, falą krystalicznego głosu za falą – kompletnej ludzkiej porażce, beznadziei.


W nowej inscenizacji zaprezentowanej w wiosennym sezonie w Metropolitan Opera wszystko wydaje się składać, żeby podtrzymać szczyty artystycznych osiągnięć. Talent goni za talentem. Obsada jest międzynarodowa: sopran Nadine Sierra, pochodzącej z Fort Lauderdale, Floryda; baryton Artur Ruciński z Warszawy; tenor Javier Camarena, z Veracruz, Meksyk; bas Matthew Rose, z Brighton, Anglia. Soliści, indywidualnie i w magicznych wielogłosowych partiach – w duecie Łucji i Edgara Sulla tomba w pierwszym akcie; w fantastycznym sekstecie Chi mi frena w drugim akcie; w barytonowo-tenorowych konfrontacjach Artura z Edgardem; w sopranowych kaskadach Il doce suono – prezentują się w mistrzowskiej formie. Dyrygent Riccardo Frizza (z Brescia, Włochy) nadał zwarte tempo całości, podkreślając jednocześnie dramatyczne kontrasty i napięcia w poszczególnych scenach.


Simon Stone, australijski reżyser z bogatym dorobkiem w europejskim teatrze, proponuje ciekawą koncepcję: akcja opery zostaje przeniesiona z siedemnastowiecznej Szkocji, gdzieś na pograniczu europejskiej cywilizacji, na przedmieścia amerykańskiego miasteczka. Stone znajduje świetnych partnerów w artystkach wizualnych Lizzie Clachan (z Londynu), Alice Babidge (z Sydney) i Blanca Añón (z Walencji, Hiszpania) oraz inżynierze światła (James Farncombe (z Londynu). Razem stwarzają krajobraz, który jest wyrazisty i boleśnie rozpoznawalny.


Natłok sklepów i reklam. Nadmiar przedmiotów podławo drugorzędnych. Porzucone rusztowania. I powstające nowe rusztowania. Uszkodzony napis kina „drive-in”. I zaraz inny hałaśliwy napis. Krzyż wciśnięty między lombardem, apteką i rachitycznymi domkami. Od fasady – bije zimne światło neonów. Od tyłu – straszą pół-trupy samochodów i zagracone podwórka. Zamiast tafli jeziora wśród rozległych wzgórz, ponura stacja oczyszczalni wody. Zamiast arystokratycznych rozgrywek, mali gangsterzy walczący o utrzymanie się na niepewnej powierzchni zmieniającej się rzeczywistości. Zamiast gości, myśliwych i pielgrzymów, anonimowy tłum przechodniów. Ciekawscy i obojętni świadkowie.


W tym przygnębiającym krajobrazie wystarczy zgubić lordowskie tytuły i anglosaskie nazwiska, i oto Lucia, Alisa, Enrico, Arturo znajdują się u siebie. Przynależą do świata, który się rozpada, który właściwie już się rozpadł. Wspaniale mogłyby wybrzmieć wątki opery, te tragedie osobiste jak i społeczne konflikty, nabierając nowego znaczenia. Naciski rodzinne. Samotność dziewczyny w mocno-macho środowisku. Strach przed zubożeniem. Dyslokacja i zagubienie w labiryncie, gdzie wszystko dozwolone, wszystko sobie równe w podobnej brzydocie. Do artystycznego tryumfu jednak, zabrakło zaufania do muzyki i do wyobraźni.


Obraz stał się głównym bohaterem inscenizacji. Prawie cały czas coś się zmienia, coś się dzieje, kusząc oko. Przez długą część pierwszego aktu, oprócz śpiewaków, kręci się po scenie kamerzysta pobierając na żywo obraz, który jest jednocześnie wyświetlany na ekranie powyżej sceny, dublując akcję, której przyświadczamy lub też prezentując alternatywną wersję. W czasie drugiego aktu, scena prawie przez cały czas się kręci, jak karuzela, zmuszając śpiewaków do akrobatycznych wręcz popisów i rozpraszając naszą uwagę od tego, co naprawdę jest ważne, a niekoniecznie widoczne.


Kiedy wsłuchujemy się we wspaniały śpiew – czyste dzwoneczki sopranu Sierra, gniewne pasje potężnego barytonu Rucińskiego, zdradziecko łagodny bas Rose’a – bije nas po oczach mocny obraz, bogaty w realistyczne szczegóły. Lucia opowiada o spotkaniu z duchem dziewczyny zmarłej tragiczną śmiercią. Śpiewa o swej wizji – może o tym, co sobie wyobraża, może co się jej przyśniło. Na ekranie z boku pojawia się – jak najdosłowniej – sylwetka owej dziewczyny-ducha. Jej twarz, ogromna, zbliża się do twarzy Lucji. Widzimy pory skóry, kształt warg, loki ciemnych włosów. Tak jakbyśmy musieli wszystko p o k a z a ć i wszystko z o b a c z y ć. Obraz nie zostawia miejsca na naszą empatię dla smutku Lucji, dla jej przeczucia własnego losu.


Końcowa scena opery jest genialna w swym przekazie wizualnym: dom Enrico i Lucji, skromny i nieładny w pierwszym akcie, ale jeszcze składny, teraz objawia się w rozpadzie. Całe przedmieście-miasteczko jest bezładne. To już nie labirynt, lecz chaos bez znaczeń. Dom nie ma drzwi. Dachy zderzają się z sobą. Schody prowadzą do nikąd. W sypialni zawieszonej w próżni, morze krwi. Arturo we krwi. Raimondo we krwi. Lucia w krwawej sukni.

Krwawa suknia. Krwawa.


Bijemy brawo, słusznie należne wspaniałym śpiewakom i muzykom. Wychodzimy pełni podziwu, lecz z mało poruszonym sercem. Tryumf obrazu, morderstwo wyobraźni, niedosyt uczucia.



Scena z Aktu I z Nadine Sierra (Lucia) i Javier Camarena (Edgardo)(na ekranie)


Artur Ruciński (Enrico)


Artur Ruciński (Enrico) i Nadine Sierra (Lucia), Akt II / Scena z Aktu III


Scenografia Lizzie Clachan - scena z Aktu III


Nadine Sierra (Lucia) i zespół. Zdjęcia Marty Sohl, Met Opera


 

Lucia di Lammermoor, Metropolitan Opera, Lincoln Center. Muzyka: Gaetano Donizetti, libretto: Salvadoe Cammarano, na podstawie powieści Walter Scotta Łucja z Lammermooru. Dyrygent: Riccardo Frizza, reżyseria: Simon Stone; scenografia: Lizzie Clachan; kostiumy: Alice Babidge, Blanca Añón; oświetlenie: James Farncombe; video projekcje: Luke Halls; choreografia: Sara Erde. Soliści: Nadine Sierra (Lucia), Javier Camarena (Edgardo), Deborah Nansteel (Alisa), Matthew Rose (Raimondo) i Artur Ruciński (Enrico). 21 maja transmisja HD na żywo.

185 views0 comments

Recent Posts

See All

Comments


bottom of page