Pan Marian, gospodarz z pomyślunkiem i pozytywną energią, jest dumny z udanego koncertu. Przyjechał dobry zespół jazzowy. Dopisała pogoda. Dopisali ludzie. Na początku sierpnia odbyły się 21-sze Mazurskie Spotkania Jazzowe. Jak to czasem bywa, rzecz rozpoczęła się skromnie i spontanicznie: ot, wakacyjne improwizacje i jam sessions wśród znajomych muzyków, najpierw w jednym przyjaznym miejscu, potem innym. Koncerty się rozgłośniły i zdobyły własną publiczność entuzjastów. Potem jednak przyszło trochę organizacyjnych kłopotów i niepewności.
Od pięciu lat Mazurskie Spotkania Jazzowe znalazły przystań w niewielkim Końcewie między jeziorem Nidzkim a Śniardwy, gdzie p. Marian jest sołtysem. I znów w tym roku, z jego inicjatywy, z aprobatą i pomocą całego sąsiedztwa, podjęto jazzowe wyzwanie. Zbudowano sześć stołów i 50 ław. Przygotowano trochę regionalnych przysmaków. Zaczarowano deszcze, aby nie padały. Koncert odbył się na zielonej polanie, pod wysokim niebem, przy stołach z topolowych desek (bo nie „żywiczą”) na sosnowych pieńkach. Gdy zabrakło miejsc, dostawiono własne, przyniesione z domów krzesła, leżaki i koce. Było rodzinnie i pogodnie. A muzyka - jak to p. Marian wyraził - „pięknie brzmiała w leśnej otulinie”, wśród sosnowych lasów.
Teraz świerszcze grają. W południe, nawet pod koniec sierpnia, słońce zaznacza swą jeszcze letnią, prażącą obecność. W południe ptaki cichną. Tylko spod niebotycznej korony topoli dochodzi postukiwanie dzięcioła. Przyjeziorna łąka jest rozległa i pachnie miodowo. Zawołanie świerszcza, nalegające, rozbrzmiewa wyzwaniem: jestem tutaj, jestem dźwiękiem, jestem życiem. Słychać odpowiedź: ja też jestem, i gram. I zaraz już cały chór świerszczowy, tryumfalnie pochwalny: i ja też jestem, i ja też, wiwat życie, wiwat życie.
Nic się nie dzieje. Tylko szelest szuwarów. Wśród wysokich łodyg tataraku, przy samej wodzie, małe poruszenie. Mości się jakiś nurek lub młode łabiątka domagają uwagi matki.
Nic się nie dzieje. Tylko niski wyskok ryby. Rozsuwają się koła-echa skoku. Zakłócają równy rytm fal jeziora. Po chwili, w wygładzonej znów tafli płyną jasne chmury.
Nic się nie dzieje. Ktoś wpływa do zacisznej zatoczki. Piesek cieszy się rozpryskami kropelek wody. Łódka rozwija żagle, oddala od brzegu. Z północnej strony Śniardwy, z pierzastego nieba wyłania się klucz kormoranów. Wracają z połowów.
Łąka śpiewa motylim skrzydłem, szeptem wiatru i świerszczowym chórem.
Comments