top of page

Glacier Express

Updated: Nov 19, 2023

wrażenia na dwa głosy



WARSZAWA 100 m n.p.m

Boże Narodzenie 2022 roku. Choinka, kolędy, stół z opłatkiem, prezenty i wiele rozmów. To właśnie w czasie tych rozmów wynikł pomysł innego spędzenia Świąt Wielkiej Nocy

2023 r. 8 kwietnia jedziemy już przez Szwajcarię w Glacier Express.


Dubbed the slowest express in the world, The Glacier Express runs 291 kilometers between the mountain resorts of St. Moritz and Zermatt and offers panoramic views through the very heart of the Swiss Alps. It begins its journey on the Engadin plateau, descends through the Albula Valley via slender viaducts and rock-hewn tunnels, and follows the Posterior Rhine to the historic city of Chur. Utilizing its rack-and-pinion toothed rail, it then climbs 1448 m to the snowcapped Oberlap Pass, winds its way down to meet the Rhone, and ends its 8-hour journey at the very feet of Matterhorn.



Initiated as a collaborative project between three railway companies, Visp-Zermatt-Bahn (VZ), the Furka Oberalp Bahn (FO), and the Rhätische Bahn (RhB), the Express ran its first uninterrupted course on June 25th, 1930. The line’s most significant modern transformation occurred when the Furka Base Tunnel was opened in 1982, allowing the route to become operational year-round—albeit eclipsing the Furka Pass (previously its highest point) along with its namesake, the Rhone Glacier. On Easter Monday in 1983, an interview airing on German TV with Swiss journalist, Roman Brodmann, brought the Express onto the international stage and the number of passengers soon rose from the tens to hundreds of thousands.


The Albula Railway, along with the Bernina line (which continues on past St. Moritz to Tirano), was named a UNESCO World Heritage Site in 2008, and indeed, as the two travelers reporting here can attest, the natural and architectural wonders beyond the train’s tall glass windows are sublime.

ST. MORITZ 1822 m n.p.m.

Historia alpejskiej turystyki: markowe hotele, tereny olimpiad i światowych mistrzostw sportowych, golf, polo, wyścigi samochodowe, znani i podziwiani goście. Wśród nich Louis Vuitton, Giorgio Armani, Philippe Patek, Mario Prada, Guccio Gucci, Frederique Constant i Inni. Ich splendor jest niezbędny, aby miejsce żyło jako pożądane, wyjątkowe i konieczne do odwiedzenia. St. Moritz - Trade Mark.

Byliśmy w czasie przesilenia sezonowego: po zimie i przed pełną wiosną. Przydawało to miejscu pewnej melancholii. Kurort w stanie spoczynku: niewielu turystów; pełno ogłoszeń o czasowym zawieszeniu działalności i doraźnych ograniczeniach oferty; zapowiedzi tego, co niedługo nastąpi. I tylko dzwonnica kościoła St. Mauritius z XII wieku niezmiennie pochylała się z troską nad zmianami czynionymi naturze przez ciekawość i pasje przybyszów. Smętna kondycja Staruszki wskazywała na preferencje zainteresowania dzisiejszego Wielkiego Świata.


Rano na dworzec odwozi nas hotelowy mikrobus, z kierowcą o korzeniach słowacko-węgierskich, który żegna nas dwujęzycznie: "I understand everything what you are talking about. Do widzenia."


*

The frozen lake disappears as our cab shuttles past the town’s storefronts, like an escalator into a luxury mall… Armani, McQueen, Valentino. A Maserati rolls into an elevator garage. Visitors peer at Omega watches and dirt bikes, which gleam as though they may never visit the mountains. A car dealership sprawls across the street from the 12th century church with its Leaning Tower. Thick wires dangle from the facade of a construction site like a magician showing his sleight of hand.


St. Moritz’s glossy veneer is inextricably tied to its history of hospitality. A spa resort was built around the town’s hot springs in the mid-19th century and the hotelier, Johannes Badrutt, convinced his English guests to return in the winter—wagering that if they didn’t enjoy their stay, he would reimburse their travel. Charmed by the sunny winter climate, wealthy English tourists were soon skating and curling on the frozen lake and careening down St. Moritz’s twisting streets using repurposed delivery sleds. The Badrutts built the Cresta tobogganing run, which gave birth to luge, skeleton, and bobsleigh and, in 1928, St. Moritz hosted the Winter Olympics (only the second of their kind). Documentary footage shows skiers towed behind dashing horses or leaping like ungainly storks from the ski jump.



Our party catches its breath at a cafe with an outdoor bar, and I put a bit of distance between myself and Ed Sheeran’s latest single along a forested trail. The Segantini Museum, dedicated to the Austrian-Italian artist who spent the last years of his short life painting the Engadin Valley, stands on the outskirts of town. A snowboarder passes me with a wave and a wobble. Arriving around the same time when St. Moritz’s first winter tourists decided to leave, perhaps we never really gave its charms a chance. We didn’t come for the springs or the slopes and, though the St. Moritz Tobogganing Club is always looking for amateur hopefuls, we missed sledding season entirely.


CHUR 600 m n.p.m.

Odcinek z St. Moritz do Chur to esencjonalna zapowiedź całej trasy Expressu: gwałtowne różnice poziomów, wysoko rozpięte wiadukty, wijące się tunele. Pociąg zjeżdża do najniższego punktu swojego szlaku, do Chur, uznanego za najstarsze miasto Szwajcarii. Otoczone koroną gór, zachowało historyczny plan zabudowy, z poplątanymi uliczkami i małymi placami.


Odbyty spacer miał swoje delikatnie poza doczesne odniesienie. Schodząc z małego cmentarza położonego na wzgórzu obok katedry Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, przy rzece trafiliśmy na skalną grotę z figurą Marii. A w bliskim sąsiedztwie zespół zadbanych budynków, wydających się być azylem osób późnego wieku. Przed ostatnim z nich stał czarny karawan.


Po spacerze: Das Neue Bundner Kunstmuseum. Chwała mu! Przedstawia sobą ambicję, odwagę, dumę i umiejętność lokalnej wspólnoty. Składa się z dwóch połączonych brył: wytwornego budynku prywatnego z XIX wieku i nowoczesnego, z drugiej dekady XXI wieku. Budynek stary zachował pierwotną dyspozycję wnętrz i fragmenty manierycznych dekoracji ściennych. Nowy operuje klasyką współczesności: chłodem, surowym betonem, powściągliwością kształtu i minimalizmem detalu.

Kolekcja współdziała ze złożoną architekturą. Zbiór prac Angeliki Kauffmann (urodzonej w Chur) to świadomość dziedzictwa regionu, ale w kontekście międzynarodowym i kobiecym. Ekspozycja stała zawiera prace rodziny Giacomettich, obywateli świata i nowoczesności, lecz mocno też związanych z tym lokalnym miejscem. Kilka obiektów z awangardy lat siedemdziesiątych podkreśla przynależność do międzynarodowego kręgu kultury artystycznej. Wśród fotografii, zdjęcia krajobrazu alpejskiego (stąd też nasza wizyta w muzeum). Jeszcze wystawa czasowa: Ilse Weber. Szwajcarka, artystka bardzo osobna, ale której drogi krzyżowały się z trendami współczesności.

Niech muzeum 35 tysięcznego Chur trwa w swojej jakości i smaku!



*

Our first leg is a short two-hour stint from St. Moritz to Chur but it includes the iconic Landwasser viaduct. A light dusting has frosted the evergreens and a pleasantly rotund man takes lunch orders; we order coffee and a snow-globe souvenir.


Listening to the audio commentary through the complimentary headphones, I learn that the Albula tunnel is the second-highest in Switzerland and that there are approximately 1,300 golden eagle breeding pairs in the Alpine regions. My attention begins to wander when they mention Badrutt’s storied wager…there’s something about the Engadin ski marathon, and a Swiss holiday tradition involving almond biscuits and horse-drawn sleighs.


Chur’s broad facades and boulevards, its twisting side-alleys, statuettes and drinking fountains, its townhouses and arches, its giant sequoias dwarfed by the surrounding mountains, are gracefully woven into the modern era. The Bundner Kunstmuseum links the ornate 19th century Villa Planta via underground passage with a sleek sibling wing that would be a credit to any museum of modern art. A district school, like a computer rendering from an urban design magazine, kisses the Chur Cathedral and vineyards.


Grisons, of which Chur is the capital, is the largest of Switzerland’s 23 cantons and home to the country’s fourth national language, Romansh—which is linguistically closest to French, looks like Italian, sounds a bit like German—and can be broken up into seven dialects. Our continental Easter breakfast is waited on by an Italian-speaking waitress who chats merrily with a couple from Rome, teaching them to say thank you in German. When we set our bowl of colored eggs on the table, her face lights up and she mimes the usual accompanying egg-cracking duels. A cousin calls with holiday tidings. We share stories about distant family: “They had no business being together, but love…”


ZERMATT 1616 m n.p.m.

Trasa z Chur do Zermatt pyszni się wszystkimi walorami widokowymi: doliny Renu i Rodanu, przełęcz Oberlap 2043 m n.p.m., 15 km w tunelu Furka, pionowe łożyska żywych i oczekujących wodospadów, teatr chmur, przepaści i skalnych ścian. Drewniane, sczerniałe chaty mieszkalne i gospodarskie, tak skromne i podobne, że nie wiadomo, które służyły ludziom, które owcom.


Droga jest świadectwem mistrzostwa inżynierii. Mistrzostwa imponującego i nieprzerwanego: cały czas i wszędzie widać kolejne konstrukcje, modernizacje, zabiegi konserwatorskie.


W pociągu, rozmowa o nonkonformiźmie młodych, który upomina się o lepszy świat i który utrudnia porozumienie. O demonach Rosji, przywołanych przez pamięć o alpejskim przejściu armii generała Aleksandra Suworowa w okolicach Andermatt.


*


A day à la Sound of Music opens on our second leg. The red train twists between undulating white slopes, dotted with skiers, like a serpentine dragon cresting in the waves. We say “look, look” so many times the words begin to lose all meaning. People fold themselves around selfie sticks and I stick my head out of the window to make sure it’s real. Thinking of my grandma, who strapped on a pair of skis for the first time in twenty years, I wonder what I’ve done to earn these views. A woman with a backpack and a pair of hiking sticks throws me a sardonic smile as she steps over the rails. On board, a married couple bickers, “I’m telling you it was a mountain goat...”


Once a forgotten agricultural community, Zermatt grew explosively following the dramatic summit of Matterhorn in 1865 and, today, the small town is a clutter of hotels and apartments for rent, each straining for the best view of the iconic mountain. It considers us with severe contempt as we take the gondola to the observation tower. Dark, elevated log cabins watch from an archaic distance as electric shuttles weave through the masses. At dinner, we talk about the literary cabaret in Kraków, Piwnica pod Baranami, a bulwark of cultural resistance during the communist era.


In the grey dawn, neon skiers clomp to the first lifts. An old man waits for his heart to thaw, over a coffee and cigarette. Two drivers chat outside the bus depot and I take a dip in the river. Feeling an inflated sense of accomplishment, I examine the plaques along the main street dedicated to Matterhorn’s first daring climbers: the two local Zermatt guides, Peter Taugwald “vater” and “sohn,” a French Alpinist, Michel Auguste Croz, and four members of the London Alpine Club, Edward Whymper, Reverend Charles Hudson, Douglas Robert Hadow and Lord Francis Douglas—the nineteen-year-old whose misstep cost three lives along with his own. Above me the mountains say, “Do not trifle with us.”



*


Wjazd gondolą na stację w sąsiedztwie Matterhorn. Gdzieś w połowie drogi mały cud: wszechobecny w witrynach domów pluszowy świstak, "w oryginale" biegnący po śniegu. Na górze - potęga i wyniosłość. I tylko trochę smutku, gdy widać długą kolejkę osób wspinających się łagodniejszym zboczem na szczyt lodowca.


Z platformy widokowej - spojrzenie na miasteczko Zermatt z perspektywy boga lodowców: w ogromnym amfiteatrze gór szare, płaskie, zagęszczone zabudowania przypominają łuski olbrzymiego węża, który swoim brzuchem wyżłobił wszystkie doliny. Łuski złote są zebrane w gablotach Cartier i Chopard.




Jacek Drabik, historyk sztuki z wyksztalcenia, artysta z temperamentu,

menadżer projektów urbanistycznych z praktyki życia. Warszawiak.







Nicolas Vivas Nikonorow, a writer and cello tutor, raised in New York, currently living in Warsaw.

167 views1 comment

Recent Posts

See All

1 Comment


rostrop
rostrop
May 08, 2023

Great photos.

Like
bottom of page