Nikt nie pamięta tak pięknie pogodnej jesieni. Od końca sierpnia, dzień po dniu, jaśnieje ufnie słońce i niebieścieje przestwór nad głowami. Raz czy dwa popadał przelotny deszczyk – tyle, żeby zrosić fiolety parkowych klombów i nadal bujną czerwień pelargonii na balkonach. Gdzie podziały się słoty i porywiste wiatry? Gdzie zalegają szare chmury, co lubią ciążyć tuż nad ziemią, przygniatając barki? Dzień budzi się w zadumie mgły i rozjaśnia w ciągu pierwszych porannych godzin. A potem złoci słonecznie nad głową i szeleści liściem pod stopą.
Trzy październikowe tygodnie przepełniła muzyka: Chopin od rana do wieczora. Chopin w Filharmonii, radiu i telewizji, na YouTube i w mediach społecznościowych. Chopin w komentarzach ekspertów i rozmowach wśród znajomych. Do 18. Konkursu Chopinowskiego zgłosiło się ponad 500 pianistów ze wszystkich stron świata; zostało przyjętych 164 kandydatów; po pierwszym przesianiu przez 17-osobowe jury, 87 ostało się do dalszych eliminacji. Była to różnorodna grupa, choć w większości męska i z wyraźnym przechyłem ku „wschodnim” krainom: 22 Chińczyków, 14 Japończyków, 7 muzyków z Korei Południowej, plus po jednym z Tajpej, Tajlandii i Wietnamu. Z wyjątkiem 16 Polaków oraz sześciu Włochów, inne kraje reprezentowane były tylko przez pojedynczych kandydatów: z Armenii, Kanady, Kuby, Łotwy, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii.
Naiwnie, pamiętając sprzed lat pustawe sale Filharmonii warszawskiej w czasie pierwszych etapów Konkursu, próbowałam kupić wejściówkę na przesłuchania. Nic z tego. Większość biletów została dawno wyprzedana, a zdobycie wejściówek wymagało precyzyjnego planowania i dużej dozy cierpliwości. Kolejki ustawiały się długo przed otwarciem kas, licząc na łut szczęścia. Lecz transmisja na żywo – w radiu i na wizji – gwarantowała ciągłość dostępu do muzycznych przeżyć.
Już w drugim tygodniu Konkursu zarysowały się mocne indywidualności wśród muzyków: piękna jak z bajki i wielce utalentowana młodziutka Eva Gevorgyan, reprezentująca Armenię i Rosję, szybko podbiła publiczność na sali. Malowniczy entuzjazm chętnie gadającego Martina Garcia Garcia z Hiszpanii kontrastował ze stoickim dystansem Aimi Kobayahsi z Japonii. Słuchając wypowiedzi Nikolaya Khozyainova, wiedząc, ile pracy włożył nie tylko w muzyczne praktyki, lecz także w naukę języka polskiego i francuskiego oraz w przemyślania nad strukturą utworów, żal się robiło, że nie dotarł do finałowych rozgrywek. Bruce Liu potrafił przywołać w Wariacjach B-dur op. 2 na temat duetu z „Don Giovanniego” Mozarta brzmienie orkiestry symfonicznej. Pod dotykiem jego wymownych rąk pianino rozśpiewało się głosem ludzkim i skrzypcowym solo… I to jest magia Chopina: niby do znudzenia swojski i „obłaskawiony”, a ciągle na nowo odkrywany. Ciągle może zabrzmieć odmiennie, rewelacyjnie świeżo i bogato.
Nie obyło się, oczywiście, bez kontrowersji, narzekań i krytyk. Przecież samego mistrza też za jego życia wcale nie oszczędzano:
Powszechny jednakże głos jest, iż za słabo grałem, a raczej za delikatnie dla przyzwyczajonych do tłuczenia fortepianów Niemców. Spodziewam się tego zarzutu w dzienniku, zwłaszcza że córka redaktora wali strasznie w instrument. Nic nie szkodzi, bo przecie nie można nie mieć żadnego ale, a wolę takie, aniżeli gdyby powiedziano, że gram za mocno.
Jeżeli w gazetach mię tak wychłoszczą, że nie będę mógł się więcej światu pokazać, zdecydowałem się malować pokoje, bo pędzlem przez papierek najłatwiej ciągnąć, a zawsze się jest synkiem Apollina.
List Fryderyka Chopina do rodziny w Warszawie, z Wiednia, 12 sierpnia, 1829 r.
Uwagi krytyczne dotyczyły poszczególnych wykonawców i dynamiki całego konkursu. Pewnie wiele w tych dyskusjach jest cennych obserwacji. Ale najcenniejszy jest fakt, że przez kilkanaście dni rozmawiało się o muzyce, kunszcie artystów i o własnych przeżyciach raczej niż o klęskach i politycznych animozjach. A to już jest niemały cud.
Tak jak cudowny jest ten czas rozsłonecznionej jesieni.
I wiersz Romana Brandstaettera o etiudach Chopina:
Komponował ćwiczenia.
Po prostu ćwiczenia.
Wprawki.
Dla doskonalenia
Sprawności palców.
Ale te małe etiudy
Na przekór ich przeznaczeniu
Uczynił różą kosmosu.
Zamknął w niej moce śpiewające,
Anielskie,
Marzycielskie,
Gwałtowne,
Powiewne,
I demoniczne,
Jak księżycowy krajobraz.
Przyłóż ucho do róży…
Usłyszysz płacz kosmosu…
Usłyszysz śpiew kosmosu…
Usłyszysz melancholię kosmosu…
Spójrz! Kosmiczna róża wysoko na niebie,
W zenicie!
A to po prostu ćwiczenie.
Dla sprawności palców.
Bardzo trudne.
Jak życie.
Roman Brandstaetter, Pieśń o życiu i śmierci Chopina, Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów „W Drodze”, Poznań 1987.
Komentarji