top of page
Writer's pictureGrażyna Drabik

Bieszczady czyli wszędzie (1)

Updated: Sep 23




1.      Człowiek znikąd.

Miałam jechać przez Rzeszów, zatrzymać się gdzieś w centrum tego nieznanego mi miasta (stolica województwa podkarpackiego, prawie 200 tys. mieszkańców), zajrzeć do Muzeum Okręgowego przy ul. 3 Maja, gdzie kusiła wystawa: Andy Warhol, Przed i po. Ciekawa byłam jaki obraz się wyłania z tego spojrzenia przez miedzę, bo rzecz była zorganizowana we współpracy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej Andy’ego Warhola w Medzilaborcach (AWMMA), na Słowacji. Warhol pochodził z Łemków, ze wspaniale bizantyjskiej, greckokatolickiej tradycji. Jego rodzice, Ulija Závacka i Ondrej Varchola, wywędrowali na początku XX w. za chlebem ze wsi Miková do pensylwańskich kopalń węgla, do Pittsburgha. (W Nowym Jorku nikt nie potrafił wykombinować, jak to jest z jego wiarą. Niby bezbożnik, a do kościoła zachodził, prawie codziennie. Niby wyrachowany lisek-chytrusek, a pracował jako woluntariusz w stołówce dla bezdomnych. Niby katolik, ale jakiś odmieniec.)


Zaciekawił mnie opis wystawy, według słów jednego z jej inicjatorów, Michała Byćko, kuratora AWMMA: Wierzę, że święte symbole i motywy, które Warhol twórczo „zmodyfikował” z dzieł starych mistrzów w ostatniej części jego życia, mają jakiś związek z jego wiarą w Boga i podziwem dla wschodnio-chrześcijańskiego rytuału bizantyjskiego. Projekt nie wyczerpuje wszystkich aspektów formalnych i ideowych twórczości człowieka, który twierdził, że „przybył znikąd”, „nie wierzy w śmierć” …, ale mam nadzieję, że dostarczy on odbiorcy motywacji do głębszego poznania życia, działalności i filozofii Andy’ego Warhola.



Julia Varchola z synami Johnem i Andy, c. 1930.

Grób Andy Warhola na cmentarzu Św. Jana Chrzciciela w Bethel Park, Pennsylwania


Andy Warhol, szkice z cyklu Ostatnia Wieczerza, 1986.

Na wystawie ‘Andy Warhol, Przed i po’. Zdj. z materiałów promocyjnych Muzeum Okręgowego w Rzeszowie.


2.      Człowiek z daleka.

Do Rzeszowa nie dojechałam. Przywołał mnie powtarzający się po drodze znak: Sandomierz. Zboczyłam z południowej osi podróży ku Bieszczadom skręcając lekko na wschód i zakotwiczyłam na zapleczu malowniczego rynku, na ul. Żydowskiej, nieopodal budynku dawnej synagogi, starannie odbudowanej i odnowionej, gdzie obecnie mieszczą się miejskie archiwa. Sandomierz też odnowiony, buzuje już letniskową energią, pełen turystów. Gdzie spojrzysz – ładnie. Wdzięczne szeregi kamieniczek wokół rynku; solidna, ceglana bryła XIV-wiecznego ratusza; figura Matki Boskiej na niebotycznej kolumnie, jak wykrzyknik; wzniosłe wieże katedry.


Sandomierzanie nauczyli się wreszcie cieszyć z turystów. Można wędrować po podziemnych lochach, oglądać scenki historyczne odgrywane w starodawnym rynsztunku, zrobić zdjęcie pod akrobatą na linie przy Bramie Opatowskiej, skosztować lokalnych specjałów: „krówki sandomierskie” (na śmietanie), bomby (pyzy), sandomierskie podpłomyki, cydr czy podpiwek (z jęczmiennego słodu). Kawiarnie, pierogarnie, pączki (prosto z pieca), wszędzie stragany, straganiki – zaradnie.


Schodzisz stromymi schodkami ku ul. Zamkowej, przechodzisz przez Ucho Igielne (furtę w murze obronnym) i znajdujesz się w innym świecie: rozległa dolina, wyciszona zieleń starych drzew, wąska droga wiodąca ukosem mocno pod górkę, z wylotem na boczną bramę u św. Jakuba. To przepiękny gotycki kościół dominikanów, którzy - pewnie pierwsi na piastowskich ziemiach - w XIII wieku zaryzykowali założyć winnice. Podobno na tych stokach nadwiślańskich panuje mikroklimat przyjazny dla winorośli. Jeszcze tylko kawałek, wciąż do góry, i zaraz za wylotem wąwozu Królowej Jadwigi – barokowy kościółek św. Pawła, jak szkatułka klejnotów, i stary cmentarz z pióropuszami świerkowych gałęzi. z panoramą miasta po drugiej stronie doliny.


Kiedyś tu kończyło się miasto. Łąki spływały falami traw ku Wiśle. Dla mnie, dawno dawno temu, te łąki były baśniowym światem. Dziadek – z bujnym siwym włosem i sumiastym wąsem - brał smarkulę za rękę, prowadził gdzieś, wydawało się daleko, w nieznane i kolorowe. Mało mówił, czasem przystawał by coś wskazyć, nazwać ten czy inny niebieski kwiatek. Podnosił ździebło trawy i wygrywał jakiś tęskny szepto-gwizd. Szliśmy wolno, jakby z namysłem, jeden duży, drugi mały, w komitywie milczenia i chęci by tak trwało bez końca.

 

Kiedy zapalam znicz na jego grobie na cmentarzu święto-pawłowskim myślę sobie jak mało wiem o jego losach. Garść dramatycznych anegdot o czterech braciach rozsypanych po bezdrożach Rosji… Niejasny zarys wątków o sybirakach, o karierze w Baku, przyjaźni z Ormianami, ostatnim statku przez Morze Czarne. który zdążył odpłynąć zanim weszły bolszewickie oddziały. Repatriant, znalazł przystań w Sandomierzu. Właściwie tylko dwa mam wyraziste wspomnienia: tamto z dzieciństwa, o magicznych spacerach wśród kwiatów i motyli. I to zapamiętane z późniejszych rozmów rodzinnych: o tym, jak uparcie pisał, rok po roku, list-podanie-prośbę (do kogo się zwracał? który adresat powtarzał się co roku? jak wyszukiwał nowe adresy?): Uprzejmie proszę o informację, gdzie jest grób mojego brata, Piotra  Korsaka, aresztowany w… dnia… roku….






3.  Dziki Zachód, przy wschodniej granicy.

W drodze do Bieszczad towarzyszy mi Marek Hłasko. Wiozę z sobą zbiór opowiadań Szukając gwiazd; mocno sfabularyzowane wspomnienia Piękni dwudziestoletni; grube tomisko biografii… Będę chodzić po górach i czytać, czytać i dalej wędrować. Bliss.

Wybrałam Hłasko, bo w Bieszczadach rozgrywa się akcja filmu Baza ludzi umarłych na podstawie jego opowiadania „Następny do raju”. Filmu Czesława Petelskiego nie udało mi się zobaczyć, bo kiedy pojawił się na ekranie w 1958, rodzice orzekli, że jest zbyt brutalny dla małolatów, a potem już władze zadbały, by nie przypominać tej historii o strasznych warunkach jakie panowały na nowych kresach powojennej Polski. Filmu nie widziałam, ale zapadło mi w serce  opowiadanie o nieludzkich warunkach w bazie „na skarpie”, na odludziu wśród niebotycznych lasów, jesiennych błot, dzikich mrozów zimą.  Jak codzienna okrutność i strach jeszcze bardziej łamią i tak połamanych już ludzi. Krzywdzą się nawzajem, ale najbardziej krzywdzą sami siebie.

 

Zapamiętałam pierwotny tytuł opowiadania: Głupcy wierzą w poranek. I jak tytuł filmu musiał przejść jeszcze jedną przemianę, gdy w proteście za złagodzenie zakończenia historii – za nutę fałszu, którą uznał za niewybaczalną – Hłasko zażądał wycofania swego imienia z czołówki filmu, mimo że był współautorem scenariusza. Po raz drugi zażądał tego od Aleksandra Forda, który sfilmował jego opowiadanie Ósmy dzień świata. Jesteśmy w zupełnie innym świecie – nie w górskich głuszach, lecz na warszawskich ulicach. Nie wśród otępiałych od ciężkiej fizycznej pracy kierowców ciężarówek, lecz młodych inteligentów. Ale powtarzają się główne wątki: próba zachowania godności w niegodnych warunkach. Tęsknota za czymś czystym wśród wszechogarniającej brzydoty. Prawie namacalna niemożliwość ucieczki od beznadziei… I znowu Hłasko uznał, że sugestia optymistycznej opcji, którą Ford zamknął film jest dla niego nie do przyjęcia. Zaprzecza całej opowieści o okrutnym świecie, gdzie nie ma miejsca dla miłości.


Bunt i gniew Hłaski, z jakim starał się walczyć o swoją prawdę, poczucie tragicznego wymiaru ludzkich losów jakoś mi pasują do trudnej bieszczadzkiej historii i do piękna tych gór. I nic to nie zmienia, że miejsce w opowiadaniu „Następny do raju” nigdy nie było geograficznie określone, a film Petelskiego   choć umiejscawiał akcję w Bieszczadach kręcony był na ziemi kłodzkiej. Upór Hłaski bronienia jednostki, protest wobec nakazu politycznej „poprawności” nadal brzmią żywo. Tak jak groźnie żywo rozbrzmiewają jego gorzkie słowa pulsujące nienawiścią do komunizmu i sowieckich okupantów.


Polska jest wolna, ale tuż za granicą znowu maszerują sowieckie oddziały, następne, i następne, i następne. Jak te niekończące się szeregi, które obserwował w 1944 r., dziesięciolatek w Częstochowie, i które w Pięknych dwudziestoletnich opisywał z nowym zrozumieniem 12 lat później, gdy mieszkał w Paryżu: Szli przez szereg nocy i dni, śpiewając jedną i tę samą pieśń: o bohaterze Czapajewie, który hulał po Uralu… Mieli dużo dobrych pieśni; o tym, że gniew ich jest święty i pieni się jak fala; o tym aby nie rozpaczały ich matki i życzyły im dobrej rogi, kiedy idą pod gwiazdami zwycięstwa; i o tym, że piją za Ojczyznę i Stalina; a potem naleją po jeszcze jednym. I dopiero dzisiaj wiem, że Rosję można zrozumieć także poprzez śpiew; kłamią ich nędzne książki i gazety; ale melodie prowadzące do zwycięstwa są prawdziwe i w nich jest siła narodu; i prawda, że każdego żołnierza można pokonać, ale nie żołnierza rosyjskiego.


Kadr z filmu Ósmy dzień tygodnia, w reż. Aleksandra Forda (1958), na podstawie opowiadania Marka Hłaski. Sonia Ziemann (Agnieszka) i Zbyszek Cybulski (Piotr)

Kadr z filmu Baza ludzi umarlych, w reż. Czesława Petelskiego (1958), na podstawie opowiadania Hłaski „Następny do raju”.


Sonia Ziemann i Marek Hłasko na planie filmu Ósmy dzień tygodnia


4.   Na skrzyżowaniu.

Jako miejscowość Ustrzyki Górne są tak niepozorne, że mijam je w rozpędzie, szukając mini-zwartego zabudowania, które wydawało mi się, że widziałam na mapie z zaznaczonymi nadleśnictwem, strażą przygraniczną, kościołem, sklepem, muzeum… Kościół jest, pod wezwaniem św. Anny, murowany, niewielki ale ładnie zadbany, poświęcony w 1986 r. Nieopodal stoi dom rekolekcji, większy od kościółka. Wszystko wśród sosen, prawie niewidoczne, trzeba spory kawałek dojść chodniczkiem od szosy. Potężne budynki nadleśnictwa też są usytuowane na sosnowym wzgórzu, ukryte w lasach podobnie jak kilka kwater do wynajęcia. Przy szosie – dwa stare schroniska PTTK-a, pole biwakowe wzdłuż strumienia Wołosaty, karczma U Eskulapa, chatka Ośrodka Historii Turystyki Górskiej (permanentnie, przynajmniej poza sezonem, zamknięta).


„Centrum”, które zmyliło mnie na mapie, to po prostu sklep na skrzyżowaniu z dużym szyldem Centrum, gdzie można kupić wszystko co podstawowe na codzienne potrzeby: wodę, mleko, pastę do zębów, wędlinę, mydło, piwo. Przy parkingu, kilka straganów – typowy bazarek z upominkami, ale także trochę lokalnego rzemiosła i ukłon w stronę praktycznych potrzeb: kijki do chodzenia, czapki z daszkiem, bogactwo map i publikacji o bieszczadzkich sprawach. Wśród książek znalazłam elegancki tomik Jerzego Harasymowicza, barda lasów i połonin bieszczadzkich:

                

  I kiedy siedzisz oparty o buk

                 góry podchodzą z pastwisk niebieskich

                 i jastrząb wylatuje zza księżyca

                 jastrząb jeszcze w lśniącej zbroi upału

                 w drzewie huczy wiatr…


Ustrzyki niby osiedle niepozorne, ale zbiegają się tu różne ścieżki i szlaki. Szosa obwodowa, Wielka Pętla Bieszczadzka, zmienia kierunek i droga #896 przemienia się w # 897. Nieopodal, w Wołosatym, zaczyna się Główny Szlak Beskidzki i biegnie 496 km do Ustronia w Beskidzie  Śląskim na zachodnim krańcu. Ku południu nad Ustrzykami ciągnie grzbiet Szerokiego Wierchu, ku północy rozległa połonina Caryńska. Z okolicznych szczytów – Krzemieniec/ Kremeneres (1221), Wołcze Berdo (1121), Rozsypaniec (1280), Halicz (1333), Tarnica (1346) – widzisz równocześnie Polskę, Ukrainę i Słowację.


Ponad połoninami i szczytami - niebotyczne niebo.




Zdjęcia Grażyna Drabik


cdn.

157 views0 comments

Recent Posts

See All

Commentaires


bottom of page