top of page
Writer's pictureGrażyna Drabik

Trzeba więcej śmiechu

Updated: Jul 5


Daniel Craig (Macbeth) & zespół. Zdjęcia Joan Marcus



Rzecz rozpoczyna się bez kurtyny, podwójnym prologiem. Na otwartej, pustej scenie kręcą się aktorzy ubrani w zwykłe, nieformalne stroje. Z przodu, z lewej strony, stoi drewniany stolik pełen kuchennych przypraw i przyrządów. Za stolikiem trzy postacie, z których każda mogłaby być przechodniem na nowojorskiej ulicy. Oczywiście domyślamy się, że mają to być Czarownice. Jedna miesza w wielkim rondlu, druga coś obok sieka. Gaworzą między sobą. Rozchodzi się wonny zapach. Czy będą i nas częstować?


Wrażenie zwyczajności, wręcz nonszalancji potęguje wejście Michaela Patricka Thorntona, aktora na wózku inwalidzkim, zrelaksowanego i pełnego uśmiechów. Zwraca się bezpośrednio do nas, wita i zagaduje improwizowanym tekstem: coś o miłym wieczorze; tym i tamtym; klęsce plagi w Anglii, w 1608 roku; królu Jakubie, którego fascynowały czarownice i czary.


Ambitna inscenizacja Macbetha, z udziałem znanych aktorów z Anglii, proponuje nowe podejście do dobrze znanego utworu, podobnie jak w wypadku opery Dionizettiego Lucia di Lammamoor: spróbujmy popatrzeć inaczej. Posłuchajmy, jak zabrzmi tekst, jeśli odbierzemy aktorom regalia i rekwizyty z odległej przeszłości. W zasadzie słuszna to próba i potencjalnie może przynieść ciekawe efekty. W końcu szekspirowski tekst przetrwał tyle wieków, bo opowiada nie o jakiś przestarzałych historiach, a o bardzo ludzkich konfliktach, ponadczasowych ambicjach i klęskach.


Warto przypomnieć, że sztuka rozpoczyna się od tryumfu dobrego rycerza. Przyświadczamy, jak Makbet jest wychwalany przez swego zwierzchnika i swoich kompanów. Oto najdzielniejszy z obrońców ojczyzny przed samozwańczym uzurpatorem i przed najazdem przez wrogie siły! Walczył tak dzielnie, bo gotów był umrzeć w obronie swego króla i kraju. Wraca z pola bitwy okryty chwałą. Słusznie otrzymuje z rąk Duncana nowe tytuły i majętności. Ach, jak trudno - kiedy już tyle zdobyłeś - powstrzymać się, by nie chcieć więcej, i jeszcze więcej…


Szekspir dotyka tu także problemu militaryzacji społeczeństwa. Jak w kilku innych dramatach ostrzega, że wojna wcale się nie kończy w momencie zwycięstwa. Ludzie raz wdrążeni w wojenny rygor, zaprawieni w „słusznym” lub przynajmniej oficjalnie usankcjonowanym rozlewie krwi, nie tak łatwo przyjmują te łagodniejsze, lecz bardziej skomplikowane cywilne normy. Wprawdzie wracają do domowych pieleszy z ulgą i być może stęsknieni, ale też zmienieni frontowym doświadczeniem, z inną miarą balansu życia-śmierci jak i samowoli.


Wiadomo, tekst Szekspira jest świetny, do tego jeszcze wyjątkowo zwarty – to najkrótsza z jego sztuk. Niestety, rzecz rozpada się przed naszymi oczami. Uderza przedziwny, niezdecydowany ton całości, a właściwie brak konsekwentnego tonu. Doświadczony reżyser, Sam Gold, potrafił nadać świetne tempo przedstawieniu; tekst bieży szybko, trzyma uwagę. Ale Gold jakby nie mógł się zdecydować, czy mamy być pochłonięci dramatem i porwani wirami emocji, czy też pozostać na zewnątrz i tylko przyglądać się akcji z ciekawością.


Po podwójnym prologu, kiedy wreszcie zabrzmią wersety Szekspira, scenę raportu z frontu zilustruje brutalny obraz: człowiek powieszony do góry nogami, krew spływająca z przeciętego gardła… I tak to sztuka będzie oscylować między antyteatralną zwyczajnością a naturalistyczną dosłownością i przesadą. Duch Banquo goni Macbetha po scenie. Czarownice wracają na początku drugiego aktu do gotowania diabelskiego wywaru, rozpoczynając od spokojnego rozbijania jajka po jajku. Mgła ściele się gęsto, rozsiewana jawnie maszynką od specjalnych efektów.


Do tego jeszcze prawie każdy aktor z dużego, czternastoosobowego zespołu, ustawia swoją rolę według nieco innej koncepcji, nie łącząc sił we wspólnej rozgrywce. Czarownice są dobrodusznie dwuznaczne. Ruth Negga wykrzykuje kwestie Lady Macbeth, akcentując je szerokim gestem, jakby każda emocja musiała być fizycznie zilustrowana. Nie siada na krześle, lecz wskakuje na nie z pasją. Biega tam i z powrotem, i aż drży z przejęcia. Daniel Craig, przeciwnie, jest skupiony, podaje trudne wersety sprawnie, w sposób wymierzony, ale jakby przez zaciśnięte zęby, rozmawiając głównie sam z sobą.


Szkoda tego skłócenia nastrojów i tonów, bowiem dramat o wybujałej ambicji i arogancji, o zagubieniu ścieżki w bezwzględnym dążeniu do celu, mógłby rozbrzmieć szczególnym rezonansem w dzisiejszych czasach, kiedy swobodnie panoszy się dictum, że „cel uświęca środki”. Złe środki, nawet do dobrych celów, niszczą ci duszę.


Phillip James Brannon, Bobbi MacKenzie, Maria Dizzia (Witches) / Danny Wolohan, Michael Patrick Thornton (Murderers) & Daniel Craig (Macbeth). Zdjęcia Joan Marcus




Sztuka Martina McDonagha Hangmen jest niby opowieścią o zawodowym kacie, a dokładniej o przejściu na emeryturę Harry’ego Wade’a z powodu skasowania kary śmierci w Anglii. Jesteśmy świadkami ostatniej oficjalnej egzekucji, w 1963 roku. Niejaki Hennessy, oskarżony o gwałt i zabójstwo młodej dziewczyny, broni się do ostatniego tchu, protestując swoją niewinność. Wiadomo, że jego protesty nic mu nie pomogą. Wyrok jest wyrokiem. Szubienica czeka. Jego próba umknięcia z rąk kata sprawia tylko kłopot personelowi więziennemu. Budzi coraz większą niechęć Harry’ego, zirytowanego przedłużającym się oporem. Harry jest głodny i pragnie iść do domu.


Zakładam, że irlandzki pisarz chciał dobrze: obnażyć hipokryzję społeczną. Udramatycznić nieludzkość kary pozbawienia życia, szczególnie kiedy jesteśmy świadomi możliwości sądowych błędów. McDonagh także sugeruje, że w każdym z nas można by znaleźć ziarenko potencjalnego kata – w naszym pasywnym przyzwoleniu na karę śmierci; w obronnym odruchu przed strachem i zagrożeniem ze strony „Inności”; czy też w pragnieniu zemsty i gotowości jej podjęcia, jeśli taka okazja się zdarzy.


Hangmen, mówi program i nota o autorze, jest komedią. Lecz między pierwszą brutalną sceną, a ostatnią, gdzie znowu jesteśmy świadkami egzekucji, tym razem prywatnej i bardziej arbitralnej, mało jest do śmiechu. Przeciwnie, serce wali w proteście, zwłaszcza wobec niepokoju o młodziutką Shirley, córkę Harry’ego, w świetnym wykonaniu Gaby French. Jeśli cokolwiek jest tu śmieszne, to jest to śmieszność okrutna i cyniczna. A wtedy niewiele już obchodzi, że David Threlfall dobrze sobie radzi z trudną rolą pompatycznego człowieka małego ducha i jeszcze mniejszej wyobraźni. Że scenografia Anny Fleischle dobrze oddaje atmosferę ciemno-ponurego baru, w którym Harry króluje wśród różnych życiowych połamańców i który wcale tak bardzo się nie różni od celi śmierci. No cóż, może to i wisielczy humor, odpowiedni do tematyki.



Scena w celi przed egzekucją - zespół


Scena w barze U Harry'ego - zespół / Alfie Allen (Mooney) & Gaby French (Shirley). Zdjęcia Joan Marcus




Wreszcie można się zaśmiać głośno i beztrosko. No, jednak z tą beztroską, to trochę przesada, bo rzecz traktuje o smętnej sytuacji na najwyższym szczeblu. Akcja farsy Potus or, Behind Every Great Dumbass are Seven Women Trying to Keep Him Alive, młodej pisarki Seliny Fillinger, toczy się w Białym Domu, w gabinetach Prezydenta i jego najbliższych współpracowników. Bardziej obrazowo rzec można: u stóp władzy, ponieważ Prezydenta, zapatrzonego w siebie i bez miary dufnego w swe siły, otacza koło wiernych popleczników i zapleczników – wszystko kobiety. Coraz jaśniej widać, że pan Prezydent stoi mocno na nogach tylko dzięki talentom i sile tych kobiet. Dobrze są przyuczone, by się poświęcać. Opieką otaczać. Wygładzać jakiekolwiek szorstkie kanty. Wychwalać najmniejsze z osiągnięć. Porażki przerabiać na sukcesy. Błędy i potknięcia wyjaśniać, tłumaczyć i jak najszybciej naprawiać.


Wobec ponurości i cieniutkiego humoru innych przedstawień bieżąco na Broadwayu, Potus iskrzy się prawie jak kometa. Jakaż to sympatyczna siła móc złączyć głosy we wspólnym śmiechu. A ponieważ publiczność jest nadzwyczaj chętna do wyrażania aplauzu, rzecz nabiera rozpędu ponad swoją miarę. Śmiejemy się często i na głos – z absurdów nieprawdopodobnej sytuacji. Z napuszenia Prezydenta, jak i z jego nieświadomości, że przywileje tej dufności już się prawie kończą. Zresztą Prezydenta na scenie nie widzimy, lecz tak wiele o nim wiemy odbitym światłem jego stosunków z otoczeniem.


Śmiejemy się także z absurdalnie przerysowanych postaci jego „enablers”: Harriet, szef prezydenckiego sztabu (Julie White), której zaczynają popuszczać nity samokontroli. Z Jean, rzeczniczki prasowej (Suzy Nakamura), która nadal próbuje zachować modicum normalności w zupełnie już nienormalnej sytuacji, kiedy Prezydent leży powalony lotem popiersia sufrażystki Alice Paul. Najłatwiej śmiać się razem ze Stephanie (fantastyczna Rachel Dratch), genialnie uzdolnionej osobistej sekretarce Prezydenta, biegle mówiącej w 10 językach, o fotograficznej pamięci itd., lecz bezradnej wobec własnych demonów niskiej samooceny i niezdarności. Sympatycznie zaskakuje też Julienne Hough w roli Dusty, która prezentuje się jak prowincjonalna gąska, a potrafi zakasować najlepszego fachowca umiejętnością kontroli sytuacji.


Śmiech przynosi ulgę tak dobrą, że nawet nie przeszkadza, iż rzecz jest w sumie błaha, ledwie skecz, a raczej kilka sytuacyjnych skeczy, luźno powiązanych nieprawdopodobnym wątkiem. Hej, pośmiejmy się wreszcie więcej, także z nas samych.


Potus - zespół


Rachel Dratch (Stephanie) i Julie White (Harriet). Zdjęcia Paul Kolnik


 

Macbeth, Longacre Theater, 220 W. 48th St., przy Times Square. Tragedia Szekspira w reżyserii Sama Golda. Scenografia: Christine Jones; kostiumy: Suttirat Larlarb; oświetlenie: Jane Cox; dźwięk: Mikaal Sulaiman; muzyka: Gaelynn Lea; efekty specjalne: Jeremy Chernick. Występują: Daniel Craig (Macbeth), Asia Kate Dillon (Malcolm), Amber Gray (Banquo/ Gentlewoman), Paul Lazar (King Duncan /Porter/ Siward), Ruth Negga (Lady Macbeth) et al. Premiera 28 kwietnia, przedstawienia do 10 lipca.


Hangmen, Royal Court Theatre i Atlantic Theater Company w Golden Theater, 252 W. 45th St., przy Times Square.

Dramat Martina McDonagha w reżyserii Matthew Dunstera. Scenografia i kostiumy: Anna Fleischle; oświetlenie: Joshua Carr; dźwięk: Ian Dickinson (Autograph). Występują: Alfie Allen (Mooney), Tracie Bennett (Alice), Jeremy Crutchley (Inspector Fry/ Doctor), Gaby French (Shirley), Andy Nyman (Syd), David Threlfall (Harry ) et al. Premiera 21 kwietnia, przedstawienia do 18 czerwca.


Potus: or, Behind Every Great Dumbass are Seven Women Trying to Keep Him Alive w Shubert Theater, 225 W. 44 St., przy Times Square.

Komedia Seliny Fillinger w reżyserii Susan Stroman. Scenografia: Beowulf Boritt; kostiumy: Linda Cho; oświetlenie: Sonoyo Nishikawa; dźwięk: Jessica Paz. Występują: Lilli Cooper (Chris), Lea DeLaria (Bernadette), Rachel Dratch (Stephanie), Julianne Hough (Dusty), Suzy Nakamura (Jean), Julie White (Harriet) i Vanessa Williams (Margaret).

Premiera 1 maja, przedstawienia do 14 sierpnia.

142 views0 comments

Recent Posts

See All

Comments


bottom of page