Bobkowski reached Carcassonne on July 3. The date marks a beginning of an amazing adventure for him, with the time spent in Carcassonne, Narbonne and Gruissan flying by “as in a dream,” a few weeks of almost complete immersion in the sea and the sun, and his own youth. No wonder that from a moment when he decided to return to Paris – a decision taken on August 26, together with Tadzio, it took them several days to prepare and to say goodbye to the place of such enchantment. Finally, it’s time to go, to confront 1,600 km ahead of them – first, 570 km along the coast to Nicea, and then across the Alps, back to reality of Paris and the war.
5.9.1940
Żal mi rozstawać się z tym hotelem, z całym Carcassonne, z tym wszystkim. Siedzę teraz na ławce na skwerku, jest cudowny dzień, ciepło i spokojnie. Minął jeden rozdział życia i młodości – prześliczny, rozhukany i swobodny. I to właśnie w tym czasie, gdy miliony ludzi cierpi, gdy co noc spada na Londyn ulewa bomb i gdy na świecie jest wojna. Tu, na ławce, w tym słońcu, nie mogę w to uwierzyć. Pamiętam, jak poszliśmy na Szpitalną kupować książki. Trzy pokolenia Taffetów robiły teraz, o tej porze, najlepsze interesy. Wchodzimy to dziadka Taffeta i pytamy: ,,Panie Taffer, czy jest logika?” Stary pochodził po sklepie, szepcąc: „Łogika, łogika?” i wrócił: „Nie – łogika wyszła, może bedżie kiedy indżej.” Nie, kochany dziadziu Taffet, nie będzie jej i kiedy indziej. Ona z życia tak samo wyszła, jak z twojego kochanego sklepu na Szpitalnej…
September 5, 1940
I am sorry to part with this hotel, with Carcassonne, with all of this. I’m sitting on a bench in the square, the day is marvelous, warm and peaceful. One chapter of life and youth is over – splendid, rambunctious, and lighthearted. And this at the very moment when millions of people are suffering, when every night bombs are raining on London, and when there is war on earth. Here, on this bench, in this sun, I can’t believe it. I recall how once we went to buy books on Szpitalna Street. All three generations of the Taffets were then, at that time, doing good busines. We approach Grandpa Taffet and ask: Mr. Taffet, sir, do you have any logic?” The old fellow went through the shop, whispering: “Logic, logic?” and return: “No – logic run out, maybe it come anoder time.” No, dear Grandpa Taffet, there won’t be any logic another time, either. Logic has “run out” of life, just as it has “run out” of your beloved shop on Szpitalna Street…
6.9.1940
Wyruszyliśmy. Wczoraj po południu spakowaliśmy prawie wszystko. Dziś wstaliśmy o 6-ej rano i kończyliśmy przygotowania… Przywiązaliśmy się już do tego hotelu, do pokoju, do ludzi, do wszystkiego. I teraz rzucaj to. Z ciężkim sercem znosiliśmy nasze juki do garażu… Poszliśmy do drypci na pożegnalną kawę. Już cała ulica, poczciwa ,,rue du Pont-Vieux” wiedziała, że rozjeżdżamy się. Sklepikarka dała nam kilo makaronu bez kartek, czekolady i żegnała nas jak swoich synów…. Madame Vitrac pochlipywała cały czas. Nie przypuszczałem nigdy, że tak ciężko będzie się nam rozstać. Wyprowadziliśmy rowery na ulicę…
September 6, 1940
So we set out. Yesterday afternoon we packed almost everything. Today we rose at six and finished our preparations… We had grown fond of the hotel, the room, the people, everything. And now simply to leave it all behind. Heavy-hearted, we carried our saddlebags to the garage… We stopped by the old biddy’s for a farewell coffee. The entire street, kindly “rue du Pont-Vieux,” already knew we were parting ways. The proprietress of the grocery gave us a kilo of noodles without coupons and also some chocolate and bid us good-bye as though we were her own sons… Madame Vitrac did not stop sniveling. I’d never thought it would be so hard for us to part. We wheeled the bicycles into the street…
Comentarios